Informacja dotycząca polityki plików cookies: Informujemy, iż w naszych serwisach internetowych korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Dalsze korzystanie z naszych serwisów, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności. Zamknij.
Koszalin, Poland
kultura

Trochę miłości, trochę popkultury

Autor Alina Konieczna 9 Stycznia 2014 godz. 16:02
Rozmowa z Michałem Siegoczyńskim, autorem i reżyserem przedstawienia „Love Forever”, którego prapremiera odbędzie się w sobotę 11 stycznia o godz. 19 w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym.

- Koszalińska publiczność poznała Pana w 2006 roku dzięki monodramowi „…syn” w wykonaniu Żanetty Gruszczyńskiej-Ogonowskiej, nagradzanemu na ogólnopolskich festiwalach. W jakiej odsłonie przedstawi się Pan koszalinianom tym  razem?

- To będzie sztuka z udziałem  siedmiorga aktorów. Jej tekst napisałem w trakcie pracy w Koszalinie. Tak to u mnie bywa, że kontakty z ludźmi, wspólna praca z aktorami nad przedstawieniem – to wszystko jest dla mnie inspiracją.

 

- „Love Forever” - w tytule jest słowo miłość. Czy Koszalin to miasto, które budzi uczucie miłości?

- Temat pojawił się wcześniej, ale właśnie w Koszalinie uzyskał kształt i formę. Tytuł ewaluował, po drodze pojawiały się różne wersje, między innymi „Miłość od zaraz”, ostatecznie jest „Love Forever”. Love, czyli miłość…

 

- Sądząc po tytule, widzów czeka lżejszy kaliber, zapowiedzi spektaklu mówią o dramatycznej komedii science fiction.

- Ta sztuka jest nawiązaniem do klasycznej komedii romantycznej, w której nie może zabraknąć miłości, czy popkultury. To moja wizja, gdzie mieszają się różne gatunki, jest dramat, komedia, są wątki sentymentalne…

 

- W teatrze coraz częściej pojawiają się nowinki techniczne, kamery, telebimy. W Pańskiej sztuce także tego nie zabraknie. Czy nie uważa Pan, że ostatnio w naszym teatrze trochę za dużo jest nowoczesnych, zabawnych komedii, a za mało klasyki?

- Często tęsknimy za czymś, co było kiedyś, a wiadomo, że czas idealizuje przeszłość. Na pewno sztuki klasyczne, ambitne, są potrzebne, jednak to widz decyduje, co chce oglądać.   Zawsze też można wybrać koncepcję, dobrym przykładem są sztuki Szekspira dające możliwość wyboru interpretacji.

 

- Czy teatr powinien widzów bawić, czy raczej ich uczyć?

- Teatr jest lustrem życia. Człowiek przeżywa w swoim życiu różne uczucia, czasem jest smutny, czasem radosny. Podobnie jest w teatrze. Czasem się śmiejemy, innym razem wzruszamy, płaczemy.

 

- Jest Pan autorem, jednocześnie reżyserem. Która z form aktywności artystycznej jest Panu bliższa?

- Jeśli coś piszę, to zawsze pod dyktando mojej pierwszej natury -  reżysera. Lubię reżyserować w teatrze swoje rzeczy, ponieważ wtedy tekst i reżyseria łączą się w spójną wizję. Czuję jednak, że jestem gotowy do tego, żeby w swojej pracy reżyserskiej częściej sięgać po utwory innych utworów, z nastawieniem na klasykę.

 

- Pańska sztuka rozpocznie obchody 60-lecie Bałtyckiego teatru Dramatycznego. Dlaczego zdecydował się Pan wystawić „Love Forever” właśnie w Koszalinie?

 - Ponieważ tu są  bardzo dobrzy, świetnie przygotowani aktorzy. Dla reżysera to najważniejsze.

- Na co może liczyć publiczność, która wybierze się do teatru na „Love Forever”?

- Najtrudniej być sędzią we własnej sprawie. Odpowiem w ten sposób - proszę przyjść do teatru,  aby odpowiedzieć sobie na to pytanie. Przedstawienie trwa około dwóch godzin i będzie wystawianie na Scenie na zapleczu.

 

- Czy reżyser przeżywa premierę tak, jak aktorzy?

- Na pewno, choć z czasem można nauczyć się pewnego dystansu. Dla mnie premiera jest uroczystym momentem zakończenia pracy nad spektaklem.

 

- Czy dalsze Pana plany zawodowe są związane z teatrem?

- Oczywiście, mam plany na kolejne spektakle. Z Koszalina wybieram się do Radomia, następnie do Poznania, gdzie w Teatrze Nowym będę reżyserował „Ślub” Gombrowicza.

 

- Dziękuję za rozmowę

Rozmawiała Alina Konieczna

Następny artykuł