Wczoraj na łamach naszego serwisu pojawiła się informacja na temat zawodników z Koszalina, którzy opuścili miasto w celu regularnych występów na koszykarskich parkietach. Zabrzmi to dziwnie, ale cieszyłem się, kiedy Paweł Śpica i Robert Gibaszek poinformowali mnie o tym, że nie chcą już dłużej "grać" w Koszalinie. Wielu trenerów powtarzało tym zawodnikom, że liczą się regularne występy, gra, obywanie się z parkietem i rywalizacja z mniej lub bardziej doświadczonymi przeciwnikami. Zrozumieli to. Słusznie.
Ekstraklasowa rzeczywistość jest bezwzględna. Trenerzy boją się stawiać na młodych zawodników, często łapią się za głowę, kiedy prezesi klubów narzucają im, aby w składzie byli lokalni gracze w wieku licealnym. Nic dziwnego skoro działacze w polskiej koszykówce potrafią zwolnić trenera po kilku nieudanych meczach. Szkoleniowcy nie mają komfortu pracy, presja jest ogromna, za czym idzie brak chęci z ich strony do eksperymentowania i dawania szans młodym graczom.
Jeżeli już młody zawodnik pojawi się w składzie, to... pozostaje mu trenowanie bądź przyglądanie się treningom starszych kolegów. Na występy w meczach nie ma raczej co liczyć. Tutaj warto przywołać przykłady największych europejskich potęg, w których piramida szkolenia młodzieży rozpoczyna się na etapie szkoły podstawowej a kończy na najwyższym szczeblu seniorskich rozgrywek. U nas tego brakuje.
W Koszalinie gołym okiem widać dziurę. Na dodatek zamiast jednego silnego klubu młodzieżowego są dwa: ŻAK i AZS. W obu przypadkach zawodnik kończąc przygodę z koszykówką na etapie juniora starszego nagle staje przed trudnym wyborem: co dalej? Pozostają mu trzy rozwiązania. Albo w jakiś sposób otrzymać angaż w AZS Koszalin, gdzie z góry będzie skazany na porażkę; albo wyjechać do innego miasta – jak zrobili właśnie Śpica i Gibaszek; albo... kontynuować swoją karierę w Koszalińskiej Amatorskiej Lidze Koszykówki. Ostatni wariant, nie umniejszając amatorom, to kompletna porażka.
Wielokrotnie słyszałem głosy, że w naszym mieście powstanie zaplecze ekstraklasy. Chodziły nawet pogłoski, że właśnie z powodu wycofania się z tego projektu przez AZS Koszalin z miasta wyjechał Wojciech Zeidler (były II trener AZS – red.), który miał stworzyć w Koszalinie II-ligowy zespół. Ostatecznie szkoleniowiec ten trafił do Piły, w której znalazł się także Robert Gibaszek. Stworzyć zaplecze ekstraklasy próbują także inni, ale za każdym razem kłopotem okazują się pieniądze, a raczej ich brak.
Ostatnim „swoim” graczem, który regularnie występował w rozgrywkach Polskiej Ligi Koszykówki był Sebastian Balcerzak. Co prawda pochodził z Białogardu, jednak zawsze powtarzał, że sportowo rozwijał się w Koszalinie. Byli także inni: Paweł Kowalczuk, Tomasz Dąbrowski, Paweł Bogdan. To pokolenie, na które stawiał ŚP. Jerzy Olejniczak, czyli szkoleniowiec, dla którego ponad wszystko byli zawodnicy lokalni. Dziś w koszalińskim sporcie brakuje człowieka z silną pozycją, który pomógłby lokalnym graczom zaistnieć na arenie krajowej. Każdy zdany jest sam na siebie.
Jak można ulepszyć tę sytuację? Należy na pewno wykorzystać potencjał, który posiadamy. W każdym roku do Koszalina przyjeżdżają doświadczeni trenerzy, jak chociażby Andrej Urlep, David Dedek, czy też Zoran Sretenović. Mogliby przecież spotykać się raz w miesiącu z trenerami drużyn młodzieżowych i przekazywać im swoją wiedzę, wymieniać się spostrzeżeniami, analizować, szkolić się wzajemnie. Doświadczona kadra trenerska, to podstawa w szkoleniu młodzieży, a skoro mogą uczyć się od najlepszych, dlaczego z tego nie korzystamy? Dodatkowo zawodowi koszykarze powinni wręcz z obowiązku odwiedzać grupy młodzieżowe. Sam pamiętam, że mój dobry znajomy, najlepszy w danej kategorii wiekowej, dopiero po tym, jak mijał go niczym tyczkę DJ Thompson (były świetny rozgrywający AZS Koszalin - red.) zrozumiał, jak wiele ciężkiej pracy jeszcze przed nim. Mamy ekstraklasę. Jest potencjał do wykorzystania. Tutaj wystarczą jedynie chęci.
Dodatkowo w Koszalinie powinna powstać jedna drużyna zrzeszająca najlepszych zawodników kończących szkolenie po etapie juniora starszego. Zespół ten mógłby funkcjonować jako oficjalne zaplecze profesjonalnej drużyny ekstraklasowej. Tam młodzi gracze mogliby się ogrywać, a wyróżniający trafialiby do Polskiej Ligi Koszykówki. Koszalin był kuźnią talentów. Koszalin może być nią nadal. Potrzebne są jednak zmiany.