Damian Zydel: Aktualny sezon nie jest dla Ciebie udany. Kontuzja na początku sezonu, powrót do gry, po czym znów widać, że nie jesteś w pełni zdrowy. Co tak naprawdę dolega kapitanowi AZS Koszalin?
Igor Milicic: Obecny sezon pod względem zdrowotnym jest dla mnie najgorszy w karierze, nigdy nie przeżywałem czegoś takiego. Po serii zabiegów, jakie przeszedłem, okazało się, że ubytek chrząstki nie regeneruje się w sposób prawidłowy. Był okres, że było lepiej, jednak nie ukrywam, że od pewnego czasu na nowo nawet truchtanie sprawia mi duży ból. Może i na meczach tak tego nie widać, jak podczas treningów, ponieważ przed każdym meczem przyjmuje porcję leków przeciwbólowych, aby móc swobodniej poruszać się na parkiecie.
Grasz w Koszalinie od kilku lat, jednak w tym sezonie pod Twoim adresem pojawiło się wiele słów krytyki. Jeszcze rok temu byłeś bohaterem tego miasta, teraz jednak jesteś jednym z bardziej oczernianych zawodników. Jak się czujesz w tej sytuacji?
O ile koszykówka to piękny sport, to bycie koszykarzem, to w pewnym sensie niewdzięczna praca. Czasami ludzie, którzy nas krytykują zapominają o tym, że im także nie zawsze idzie po ich myśli. My natomiast, jako zawodowi sportowcy, jesteśmy na świeczniku. Kibic ma prawo oceniać, jednak dobrze, jeżeli takie oceny mają jakieś pokrycie z rzeczywistością i ten, kto krytykuje ma pojęcie o tym, o czym mówi. Nie ukrywajmy, nie każdy kibic zna się na koszykówce. Dla mnie jednak nie jest najważniejsze to, co słyszę dookoła. Komentarzy w internecie nie czytam też od dawna. Najgorzej czuje się jednak w momencie, kiedy wiem, że nie jestem w stanie pomóc drużynie w taki sposób, w jaki by tego oczekiwała.
Który moment był najtrudniejszy?
To nie jest tak, jak każdy myśli, że początek sezonu był piękny i kolorowy, a potem nagle wszystko legło w gruzach. Na pewne sytuacje, jako kapitan, powinienem zareagować znacznie wcześniej. Chodzi tutaj o sytuacje w zespole. Trudno jednak było pokrzykiwać na kolegów na parkiecie czy poza nim, jeżeli sam nie byłem w stanie pomóc zespołowi swoją grą. Gdybym był zdrowy, byłoby zupełnie inaczej. Wtedy mógłbym reagować i nikt by mi nie mógł powiedzieć „Najpierw graj, potem zabieraj głos”. Gdybym się wychylał, kiedy leczyłem kontuzję, na pewno pojawiłyby się takie komentarze.
Czy zdaniem lekarzy możesz kontynuować swoją przygodę z koszykówką w tym sezonie?
Lekarze tak naprawdę mają problem z diagnozowaniem mojej dolegliwości. Od meczu wyjazdowego w Starogardzie Gdańskim problemy się nasiliły. Jestem w tym zespole, ponieważ Sek Henry i Łukasz Wiśniewski nie mogą grać zawsze po 40 minut. Nie ukrywajmy jednak, jestem zawodnikiem rezerwowym.
Jeżeli w Koszalinie byłby jeszcze jeden rozgrywający, to starałbyś się grać nadal, czy skupiłbyś się na leczeniu nogi?
Na pewno bym wówczas zawiesił zawodową grę w koszykówkę. Nie ma nic przyjemnego w wybieganiu na parkiet ze świadomością, że można dać zespołowi zaledwie 60 procent możliwości, bo na więcej nie pozwala ból. To dla mnie niezwykle ciężkie. Mam charakter wojownika, zawsze kiedy byłem zdrowy, dawałem z siebie 200 procent możliwości.
Kilka lat temu powiedziałeś, że Twoim marzeniem jest zdobycie z AZS medalu Mistrzostw Polski. Twoje marzenie może spełnić się już niebawem.
Prawdą jest to, że w każdym klubie, w którym byłem zdobywaliśmy medale. Dlatego mówiłem o tym, że w Koszalinie chciałbym osiągnąć właśnie to samo. Chciałbym, abyśmy wraz z chłopakami zapisali się w historii tego miasta. Koszalin przez te lata stał mi się bardzo bliski. Wiem, że wszyscy czekają na medal. Wiem, jak bardzo ludzie kochają tutaj koszykówkę.
Czy wówczas Igor Milicić zacznie myśleć o emeryturze?
To byłoby piękne zdobyć medal dla Koszalina na zakończenie sportowej kariery. Na 95 procent po tym sezonie zakończę swoją zawodniczą przygodę z koszykówką.
A pozostałe 5 procent?
Wszystko zależy od zdrowia. Tylko cud mógłby sprawić, że zmieniłbym zdanie, dlatego zostawiam sobie te 5 procent szans. Powiedziałem to jakiś czas temu, że kiedy człowiek ma świadomość, że coś się kończy, to gra sprawia podwójną przyjemność i radość. Trudno będzie po tylu latach zejść z parkietu.
Skoro o radości mowa, po ostatnim meczu z Treflem wskoczyłeś na bandy reklamowe i świętowałeś wygraną. Co wtedy czułeś?
Radość była wielka. Każdy wie, że na naszym zespole ciążyła wielka presja z powodu niepowodzeń w drugiej części sezonu. Wygrana i awans sprawiły, że kilkutonowy głaz spadł z naszych barków i poczuliśmy ulgę. Poczuliśmy, że potrafimy i możemy. Pokazaliśmy wszystkim tym, którzy jeszcze nie tak dawno byli przeciwko nam, że w sporcie wszystko jest możliwe, że mamy charakter oraz przysłowiowe jaja. Osobiście czułem wielką satysfakcję.
Po meczu na parkiet wbiegli kibice. Wbiegł także Prezydent Piotr Jedliński, który nie ukrywał radości. Co powiedzieliście sobie z Panem Prezydentem podczas krótkiej rozmowy chwile po końcowej syrenie?
Powiedziałem, że w końcu daliśmy powód do dumy całemu Koszalinowi. Pan Prezydent podziękował nam za walkę, gratulował awansu do półfinału rozgrywek. Tego dnia chyba wszyscy w mieście czuli dumę i chociaż na moment zapomnieli o szarej codziennej rzeczywistości.
Czy w kolejnych meczach będą kolejne powody do radości?
Zrobimy wszystko, co w naszej mocy. Marzeniem każdego gracza, jest zdobywanie jak największych sukcesów. Jesteśmy w pierwszej czwórce rozgrywek. Walczymy nadal o mistrzostwo!