Co ją tak zbulwersowało? Otóż jadąc do pracy ulicą Powstańców Wielkopolskich wskoczył pod jej samochód pies. Próbowała natychmiast się zatrzymać, ale musiała znaleźć miejsce do zaparkowania. - Wysiadając ze swojego auta zobaczyłam jak ten piesek po raz drugi wpadła pod inny samochód. Tym razem pod taksówkę - relacjonuje Olga. - Wspólnie z kierowcą taksówki szybko ustaliliśmy właściciela psa. Okazało się, że jest on kompletnie pijany, a na nasze uwagi, że w mieście psa, szczególnie tak młodego powinien wyprowadzać na smyczy zareagował uderzeniem psa. Tego było już dla mnie za wiele. Gdy wydusiłam od właściciela jego adres zamieszkania, zabrałam psa i pojechałam do komendy Straży Miejskiej. A tu... Strażnicy poinformowali mnie, że skoro pies jest zadbany, a ja znam właściciela i jego miejsce zamieszkania to powinnam sama się zwierzakiem zaopiekować. Przeraziłam się. Zażądałam spotkania z komendatem. Akurat był u niega jakiś dziennikarz i w efekcie rozmawiał ze mną zastępca komendanta. Powiedział mi dokładnie to samo co strażnicy wcześniej dodając jedynie, że oni mogą co najwyżej nałożyć mandat na właściciela psa. A ja, jak chcę to mogę psa zwrócić właścicielowi lub zawieść go do schroniska dla zwierząt. Na szczęście wówczas pojawił się dziennikarz i szybko pomógł mi po pierwsze ustalić numer telefonu do schroniska, a po drugie umieścić tam szczeniaczka. Wszystko trwało jednak kilka godzin. Godzin wyjętych z mojego życia - relacjonuje Czytelniczka.
Stajemy po jej stronie i koszalińskim strażnikom miejskim przypominamy reakcję kołobrzeskich ratowników SAR i decyzję ich szefa. Chcąc uratować pieska pokonali ok. 500 kilometrową trasę z Kołobrzegu do miejscowości Kuligów nad Bugiem na Mazowszu. Akcja ratunkowa szczeniaka, który utkwił w krytycznym położeniu, zakończyła się sukcesem. Wychłodzony psiak wraz z całą rodziną trafił pod opiekę fundacji... Panowie strażnicy miejscy z Koszalina oczekujemy od was większej empatii, większej chęci pomocy mieszkańcom i ich czworonożnych przyjaciołom!