4 lipca w jednym z kołobrzeskich sklepów Biedronka Pan Roman zjadł cukierka o wartości 40 groszy.
– Po włożeniu zakupów do koszyka, przechodząc między półkami odruchowo wziąłem jednego cukierka i poszedłem kilka metrów dalej, włożyłem cukierka do ust i rzuciłem papierek między kartony – wyjaśnia. Zareagował na to jeden z pracowników sklepu i oskarżył go o kradzież. Mężczyzna zaprzeczył, ale obsługa nie odpuszczała – po zapłacie za zakupy przy kasie, emeryt został zaproszony na zaplecze przez pracownika ochrony. Ochroniarz sprawdził paragon i szybko zauważył na nim brak cukierka. Sklep zgłosił sprawę na policję, a ta do sądu.
– Przyjechała policja, spisała moje dane, nie pamiętam, czy zaproponowała mi mandat czy nie, bo byłem w emocjach. Później doręczono mi wezwanie na komendę – powiedział pan Roman.Pech chciał, że nie mógł się on stawić na komendzie w wyznaczonym przez funkcjonariuszy terminie, ponieważ miał w tym czasie konsultację w szpitalu. Pan Roman przekonuje, że poinformował telefonicznie policjantów o tym fakcie. Według jego relacji, zostawił wszystkie swoje dane i zapewnił, że po wyjściu z przychodni będzie gotowy stawić się na komendzie.
Nie otrzymał powtórnego wezwania od policjantów. Zamiast niego, 11 października przyszedł do niego sądowe pismo, w którym zarzucono mu kradzież cukierka "śliwka w czekoladzie" o wartości 40 groszy. Wyrok? Miesiąc ograniczenia wolności z obowiązkiem wykonywania nieodpłatnej, kontrolowanej pracy na cele społeczne w wymiarze 20 godzin. Sam zainteresowany skomentował go porównaniem do "Barei i Kafki".