Dlaczego zdecydował się Pan na adaptacje „Seansu” Noela Cowarda, skoro całkiem niedawno w Trójmieście odbyła się premiera tej sztuki?
- Pomysł przyszedł zupełnie niezależnie od trójmiejskiej realizacji. Natrafiłem na „Seans” Cowarda w innym tłumaczeniu i sama sztuka mi się spodobała, ale właśnie tłumaczenie nie bardzo. Więc poszukałem ciekawszej wersji. Poza tym nasz spektakl różni się od przedstawienia Teatru Wybrzeże. Orzechowski umiejscowił akcję w teraźniejszości, my postanowiliśmy przenieść akcję nawet do czasów wcześniejszych niż sztuka została napisana, bo w lata 30. ubiegłego wieku.
Co Pana ujęło w tej opowieści?
- Jest to rzecz lekka, ale nie jest to farsa. „Seans” to komedia dialogu. Dotyka spraw damsko – męskich z przymrużeniem oka. Przy okazji opowiada o rzeczach ważnych i myślę, że każdy kto spojrzy na te relacje, pokazane w lekko żartobliwy sposób, może wynieść coś dla siebie.
Czyli będzie dobra zabawa, ale także element refleksyjny.
- Dla mnie to zawsze jest ważne, żeby połączyć te dwie rzeczy - aspekt rozrywkowy z mówieniem o ważnych sprawach. Poważna tematyka nie zawsze musi być przedstawiana z manierą dramatyczną. Kiedy byłem młodym człowiekiem, to o wszystkich poważnych sprawach mówiłem ze zmarszczką na czole i uważałem, że nie można się ani odrobinę uśmiechnąć. Dzisiaj w mając już swoje lata, dostrzegam że na wiele rzeczy ważnych i poważnych, można z popatrzeć z dystansem i humorem.
Ostania Pańska realizacja „Rozpusta” także dotykała relacji męsko – damskich, jednak tu głównym aspektem była erotyka i wyuzdanie. Czemu tym razem przygląda się Pan w „Sensie”?
- Chciałbym poruszyć ciekawą kwestię związaną z „Rozpustą”. Nagość na scenie teatralnej i w codziennej rzeczywistości jest już zjawiskiem powszechnie akceptowalnym, a przynajmniej opatrzonym. Także na deskach BTD niejednokrotnie aktorzy występowali w negliżu. Nikogo to już zbytnio nie porusza, nie bulwersuje, ale rozmawianie o seksie, ciągle w naszym społeczeństwie powoduje wypieki na twarzach.
Czy „Seans” także może wywołać owe wypieki na policzkach widzów?
- W tym spektaklu nie chodzi już tak bardzo o seks. Przede wszystkim poruszona jest tutaj kwestia emocji, które łączą kobiety i mężczyzn. To mnie zawsze interesowało i nadal interesuje. Miłość i zazdrość będą się tutaj przeplatać, tak jak w życiu.
Wspomniał Pan, że akcja została przeniesiona do lat 30. ubiegłego wieku. Czy nie jest to trochę działanie przestarzałe? Obecnie w teatrach ucieka się od kostiumów z epoki itp.
- Przypominam trochę stary teatr, bo dziś moim zdaniem jest traktowany właśnie jako przeżytek. Obecnie większość twórców decyduje się na uwspółcześnianie. Nawet Orzechowski „Seans” umiejscowił w teraźniejszości. Wychodzę z założenia, że człowiek, który przychodzi do teatru, chce trochę odejść od codzienności. Coward napisał sztukę na początku lat 40., my jeszcze trochę cofamy się w czasie właśnie po to, aby wykorzystać możliwości tamtej epoki. Fantastyczne kostiumy i scenografia wprowadzają ten specyficzny klimat. Widz wchodząc na widownię Bałtyckiego Teatru, pozostawi rzeczywistość za drzwiami, choć też nie do końca. Pomimo tego, że cała oprawa wizualna przedstawienia, jest stylizowana na dawne lata, to rzeczy, które dzieją się między ludźmi, są takie same jak dzisiaj.
Nie chcę za bardzo wchodzić w szczegóły, żeby nie popsuć widzom niespodzianki. Chciałbym zapytać o inny aspekt, jak najbardziej dotyczący naszej obecnej rzeczywistości. Władza w naszym kraju próbuje nadzorować i cenzurować sztukę. Nawet dopatruje się promocji „ideologii gender” w telewizyjnym spocie ekologicznym. Nie obawia się Pan, że najbliższa premiera, może być odebrana jako promocja okultyzmu? Przecież punktem zwrotnym akcji jest seans spirytystyczny.
- Jestem starszym człowiekiem i większość swojego życia spędziłem w PRL'u, kiedy obowiązywała cenzura. Trzeba było walczyć z różnymi dziwnymi rzeczami i jestem do tego przyzwyczajony. Władza może wymyślać tysiące pretekstów i co z tego? Jeśli chodzi o Koszalin i mojego organizatora - prezydenta miasta, to nigdy i nikt nie ingerował w działalność teatru. Mam całkowitą swobodę wyboru i nikt nie wywiera żadnych nacisków ani oficjalnych, ani na stopie prywatnej. Jednak trzeba przyznać, że nastał taki dziwny okres, gdzie niektórzy widzowie uzurpują sobie prawo decydowania o tym, co ma pójść w teatrze, a co nie. Zdarzają się telefony z zażaleniami, nawet nie do mnie, a na mnie. Ja uważam, że jeśli się coś komuś nie podoba, to nie znaczy, że nie będzie to pokazywane. Ja też mam różny stosunek do tego co dzieje się w polskim teatrze. Nie zaprzestanę jednak pokazywać przedstawień, nawet tych które nie są mi bliskie, czy to pod względem stylistycznym, czy treści. Jeśli jest to coś ciekawego, niebanalnego i znajdą się na to widzowie, to oczywiście takie przedstawienia będą się u nas pojawiać. Nie chodzi przecież o prezentowanie tylko i wyłącznie mojej wizji teatru, bo to właśnie różnorodność jest wielką zaletą BTD.
Czy w takim razie zgodziłby się pan na pornografię w BTD?
- Daleki jestem od oceniania czegoś na płaszczyźnie abstrakcyjnej. Osobiście jako reżyser i aktor uważam, że nie jest to w ogóle potrzebne. Moim zdaniem, najbardziej erotyczna scena w historii kina jest u Bergmana w filmie „Szepty i krzyki”. Bohaterowie są ubrani od stóp do głów, a gra aktorów jest przesycona seksem i erotyzmem. Mnie osobiście fizyczność w teatrze mało interesuje. Jeżeli jednak prezentowanie aktu pornograficznego na scenie byłoby uzasadnione, to nie widziałbym przeszkód. Musiało by to jednak być solidnie uargumentowane i faktycznie mieć sens. Teatr jest sztuką. Sztuka z kolei to kreowanie nowej rzeczywistości, a nie powielanie codzienności. Dlatego byłbym przeciwny pornografii, jeśli nie miałaby uzasadnienia, ale nie ze względu moralność. Nie mogę jednak powiedzieć na sto procent tak lub nie.
Dziękuję za rozmowę.