Miniony wieczór był wyjątkową okazją do usłyszenia tria prezentującego muzykę bardzo różnorodną i wykonaną z ogromną erudycją. Sebastian Gille (sax), Max Mucha (b), Ivars Arutyunyan (dr) zagrali dwa sety, które wypełniły jazzowe starocie i autorskie kompozycje. Niby nic nadzwyczajnego, bo wielu młodych tworzących swoje zespoły czerpie z twórczości klasyków, jak Bill Evans, czy Thelonius Monk. Jednak magię jaką muzycy wydobyli ze swoich instrumentów spotyka się rzadko, tym bardziej w Koszalinie.
Pierwsze nuty, które trzasnęły w powietrzu z impetem dały znak każdemu, że będzie to wieczór niezwykły. Przede wszystkim trzeba podkreślić, że Sebastian Gille jest piekielnie oryginalnym saksofonistą. Wiekowy instrument, na który gra, posiada bardzo charakterystyczną barwę, którą artysta z wielką świadomością wykorzystuje do misternego tkania nastrojowych pasaży. Wygrywane przez niego tematy oraz improwizacje zachwycały tą wysmakowaną kolorystyką, przywodzącą na myśl tradycję uwiecznioną jeszcze na szelakowych krążkach. Ciepłe i nieco zakurzone dźwięki z czasem nabrały jadowitego posmaku, co totalnie urzekło słuchaczy. Warto podkreślić, że Gille jest absolutnym mistrzem oszczędnej improwizacji, której nie można nazwać popisem, a właśnie autorską interpretacją. Co się ceni, bo epatowanie swoimi umiejętnościami, często przybiera formę prezentacji akrobatycznej, a nie muzycznej.
Dynamiczne standardy kontrastowały z przestrzennymi i stonowanymi utworami. Zabieg przeplatania nastrojów zademonstrował wielką biegłość muzyków, co spodobało się słuchaczom. Wielokrotnie z widowni dobiegały onomatopeje sygnalizujące aprobatę. Oprócz standardowych okrzyków typu „łoł!”, można było uświadczyć anglosaskie „yeah!”, a nawet gardłowe „arrr!”.
Powróćmy jednak do poczynań muzyków, bo to oni byli odpowiedzialni za wyjątkowość wieczoru. Skupienie się wyłącznie na, bądź co bądź, nietypowym brzmieniu saksofonu, krzywdzi pozostałych instrumentalistów. Dlatego należy wspomnieć o wybitnej grze
perkusisty Ivarsa Arutyunyana. Niepozorny młody bębniarz, zachwycał doskonałym wyczuciem. Ozdobne dodatki i wielka swoboda w rytmicznych zawijasach, zasługuje na ogromne uznanie.
Także kontrabasista Max Mucha wydobył z czystego i niewzmocnionego żadnym „piecykiem” instrumentu ujmującą głębię. W standardach może nie zbyt udało się mu przebić przez ścianę drapieżnych partii saksofonu, ale np. w lirycznym „The place for everyone” nadał kompozycji przepięknych kolorów o nieco mrocznej urodzie.
Niczym byłyby umiejętności artystów, gdyby nie dało się wyczuć podczas minionego koncertu prawdziwej miłości do muzyki. To nie był koncert wysnobowanych młodzików z prestiżowych szkół, którzy przyjechali odegrać „dżoba”.
Znów w Koszalinie, z prywatnej inicjatywy ekipy pubu przy ul. Langego, wystąpili artyści. Muzycy którzy w swój występ wkładają serce i emocje. Kto miał okazję usłyszeć międzynarodowe trio w miniony wtorek, ten zapewne zgodzi się, że Pub Z Innej Beczki Jazzem stoi i to właśnie takim, który należy pisać dużą literą.