Nie jest łatwo utrzymać się na polskiej estradzie, tym bardziej jeśli ma się za sobą udaną karierę z zespołem, który przestał istnieć. Z reguły fani odwracają się od artystów rozpoczynających solową karierę. Chylińska to jednak przykład charyzmatycznej postaci, która doskonale poradziła sobie z przejęciem fanów O.N.A. Nie można tego powiedzieć o Skawińskim i Tkaczyku – obecnie w Kombii.
Wokalistka zaserwowała koszalińskim słuchaczom i widzom zwariowane show, które dalekie było od teatralności. Żadnego gwiazdorzenia, żadnych wspomagaczy w postaci wizualizacji, czy rozbudowanej gry świateł. Na scenie była tylko Chylińska i jej skromny zespół. To wizualny ukłon w stronę rockowej estetyki, w której artystka czuje się najlepiej.
Wielu ortodoksów miało za złe Chylińskiej, zwrot w stronę muzyki klubowej. Piosenki „Nie mogę cię zapomnieć”, czy „Wybaczam ci”, stały się powodem drwin nawet wśród polskich kabareciarzy. Jednak na koncercie okazało się , że repertuar nie ma wielkiego znaczenia. Publiczność reagowała tak
samo entuzjastycznie na „stare” utwory jeszcze z czasów O.N.A., jak i dyskotekowe „songi”. Stało się tak dlatego, że wokalistka na scenie zaprezentowała się niczym rozpędzone tornado, które zawładnęło tłumem w mgnieniu oka.
To Chylińska była atrakcją, to ona rozdawała karty i to dzięki jej nieokiełznanemu temperamentowi koncert był prawdziwym widowiskiem. Należy dodać, że artystka bardzo szczerze i otwarcie mówiła o sowich odczuciach - jednak nie stosując już wulgaryzmów. Wokalistka z widocznym, nieudawanym wzruszeniem patrzyła na oszalały tłum skandujący jej nazwisko,
wyśpiewujący fragmenty tekstów i machający kończynami górnymi w rytm kolejnych piosenek.
Inną wartą pochwały stroną koncertu było to, że artystka śpiewała w stu procentach. Nie chodzi tylko o to, że dała z siebie wszystko, ale też o fakt, że nie zastosowała ani sekundy pół - playbacku. Autentyczność i moc - tak będą wspominać niedzielny wysęp Chylińskiej koszalinianie.