Informacja dotycząca polityki plików cookies: Informujemy, iż w naszych serwisach internetowych korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Dalsze korzystanie z naszych serwisów, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności. Zamknij.
Koszalin, Poland
kultura

Brudne „Kali babki”

Autor Robert Kuliński/ fotografie użyte w tekście Izabela Rogowska 13 Października 2014 godz. 16:58
Nowy spektakl Bałtyckiego Teatru Dramatycznego „Kali babki” w reżyserii Michała Siegoczyńskiego, poraża niemal mizantropijnym przekazem. Sztuka oparta na prawdziwej historii „Tulipana”, słynnego podrywacza - przestępcy z czasów PRL' u, mówi dosadnie także o dzisiejszym świecie.

Forma przedstawienia przypomina groteskową rewię. Sceny odgrywane przez cztery aktorki okraszone są znanymi przebojami z dyskotek, zarówno z czasów działalności głównego bohatera -   w sztuce nazwanego Janusz Witold -  jak i współczesnych. Dodatkowej dynamiki dodają  emitowane w czasie rzeczywistym ujęcia kamery. Dzięki temu zabiegowi reżyser uwydatnił emocje, pogrywając  na, jakże obecnej w dzisiejszej kulturze masowej, tendencji do podglądactwa.

Pomimo  lekkiej narracji, na pierwszy rzut oka dość chaotycznej, kolejne elementy  uzupełniają  się w sposób zadziwiająco spójny. Spektakl to swoista układanka, która  z czasem wyłania portret nie tylko samego głównego bohatera, ale także jego ofiar. Opowieść nie jest snuta  po to, aby  współczuć komukolwiek. Zarówno skrzywdzone kobiety jak i sam Janusz Witold, to osoby w identyczny sposób skrzywione, słabe i brudne.

Nie jest rzeczą łatwą, na kanwie czyjejś historii, przekazać coś uniwersalnego, a tym bardziej, gdy za zalążek materiału dialogowego służą skrawki autentycznych zeznań, czy fragmenty filmowego reportażu. Udało się to Siegoczyńskiemu na tyle świetnie, że  trudna do przełknięcia pigułka  paraliżuje  goryczą.

Sam Janusz Witold, choć działał w określonej rzeczywistości, nie jest jedynie symbolem tamtych czasów. O ile wtedy takie postacie były podziwiane skrycie, tak obecnie popkultura wywróciła jakikolwiek porządek moralny. Choćby w teledyskach można dopatrzeć się  wizualizacji marzeń Janusza Witolda, jakimi dzieli się w pewnym momencie z widzami.

„Kali babki” to również obraz  ofiar. Bezrefleksyjnych, ale bardzo wrażliwych kobiet, pragnących szczęścia. To właśnie pojmowanie szczęścia tylko w kategorii przyjemności, a także maniakalna potrzeba jego osiągnięcia, niszczy bohaterki i bohatera. Wypalone, skrzywione kobiety i nierozumiejący, co to znaczy kochać „Don Juan” w  pokrętny sposób stają się postaciami tragicznymi.

Jakże to aktualne. Wystarczy  spojrzeć na  nastoletnie „galerianki” albo „korporacyjnych lisów”,  którzy przy weekendzie podążają w sposób jakże inny od krawatowej elegancji, za swoimi zwierzęcymi instynktami. Slogan „młodość musi się wyszumieć” dzisiaj stał się jednym z najważniejszych - choćby w języku reklamy. Problem polega na tym, że aktualnie  proces utrwalania dziecinnej zachłanności, nie pozwala na to, aby ta młodość z czasem się zestarzała i w rezultacie wyszumiała.

Skoro konsumpcja sama w sobie przynosi spełnienie, to po co się  w cokolwiek angażować. „Kali babki” to zwierciadło, w którym rzeczywistość odbija się  rażącym brudem. To nie tylko opowieść o zbrodniach „Tulipana”, ale bolesna diagnoza, gdzie współczesny świat obrzydza, bo na współczucie jest już zbyt późno.

Następny artykuł

Czytaj też

Minął rok z kulturą

Robert Kuliński - 28 Grudnia 2014 godz. 20:17
Kończący się rok wypełniły rozmaite wydarzenia kulturalne. Niestety, większości z nich nie warto nawet przypominać. Przyjrzyjmy się kulturze 2014 roku w Koszalinie, szukając ważnych i wartościowych eventów. Na niewątpliwą pochwałę zasługuje działalność Centrum Kultury 105, które  w minionym roku przygotowało szereg imprez na dobrym poziomie. Choć zdarzały się wpadki  to  przynajmniej miłośnicy muzyki mieli okazję zapoznać się z młodymi artystami choćby w cyklu Pure Young Stage, czy serii koncertów jak: Domowe Melodie, UL/KR i Dawida Podsiadły. Jeszcze dwa lata temu wielkimi wydarzeniami Raggafaya w CK 105  były występy artystów pokroju Ryszarda Rynkowskiego. Nowe pomysły, cykle tematyczne i dużo zmian. Powstał Club 105, gdzie można było posłuchać najróżniejszych brzmień, czy spotkać się w ramach wydarzeń Galerii Scena, która od września funkcjonuje w budynku przy ul. Zwycięstwa 105. W końcu amfiteatr latem  został wykorzystany, choćby na marny koncert zwiędłej gwiazdy -  Budki Suflera, czy świetnie prosperującego Kombii. Obok typowej rozrywki zawitała do Koszalina także Brodka, a Raggafaya mogła wystąpić przed własną publicznością na dużej scenie bez obaw, że rozbrykany basista Les Faroosh będzie miał zbyt Takuja Kuroda mało miejsca. Zmienił się też festiwal Hanza, który w końcu nabrał wyrazu międzynarodowego. Występ japońskiego trębacza Takuji Kurody był wydarzeniem wyjątkowym, choć muzycznie nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia.Jeśli chodzi o muzykę trudno pominąć rodzimą Filharmonię. Choć w większości repertuar oparł się o muzykę  romantyczną i barokową to zdarzały się prawdziwie przejmujące koncerty. Moim zdaniem wyróżnić i przypomnieć należy koncert z okazji świąt Wielkiej Nocy. Orkiestra pod batutą Franka Zachera Frank Zacher wykonała niebywałe dzieło Mikołaja Góreckiego III symfonię „Pieśni żałosnych”. W roli solistki wspaniała Bożena Harasimowicz (sopran), która arcypięknie wydobyła  specyficzną aurę zawartą w dziele mistrza. Także podczas 48. Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Organowej w koszalińskiej katedrze NMP wystąpił porażający zespół Bornus Consort. To była prawdziwa uczta dla miłośników muzyki z okresu średniowiecza. Les Faroosh Wspomniany wcześniej Les Faroosh, basista grupy Raggafaya pokazał się jako świetny kompozytor i wykonawca podczas wyjątkowego koncertu, gdzie wcielił się w rolę tapera. Stworzył autorską muzykę do filmu „Nosferatu – symfonia grozy”, gdzie  fantastycznie  połączył folkową narrację z syntetyczną kolorystyką rodem z wczesnych lat 80- tych ubiegłego wieku. Ponad wszystkim pobrzmiewała rockowa  drapieżność. Wieczór był elektryzujący. Kończąc podsumowanie muzyczne należy wspomnieć o działalności nieinstytucjonalnej. Pub Z Innej Beczki zaprezentował w minionym roku prawdziwe perły. Sławek Jaskułke grający na niedużym pianinie i fantastyczna atmosfera Espen Leite Skarpenland koncertu tria z udziałem  Espena Leite Skarpenglanda zapadły w pamięć. Natomiast w Kawałku Podłogi ogromna ilość wydarzeń zaskakiwała bardzo ciekawą muzyką, jak choćby wirtuozerskie popisy góralskiego „power bandu” Jazgot albo przezabawny wieczór z CeZikiem. Absolutnym cudem improwizatorskim był występ Olbrzyma i Kurdupla z udziałem niezrównoważonego muzycznie perkusisty Williego Hanne. Było też kilka debiutów na rodzimej scenie rockowej, a zdecydowanie najciekawszym nowym składem w Koszalinie okazał się punkowy zespół Que Pasa? od lewej: R. Ziarkiewicz, A. Zbylut, K. Kuskowski Jeśli chodzi o sztuki plastyczne, czy wizualne nie można powiedzieć, aby Koszalin miał się czym pochwalić w  2014 roku. Jedynie w Galerii Scena konsekwentnie  prezentowana była sztuka świeża i pełna energii. W marcu, jeszcze w starej siedzibie Sceny przy Koszalińskiej Bibliotece Publicznej, można było obejrzeć wystawę prac studentów szczecińskiej Akademii Sztuki. Od instalacji, rzeźb i nietypowego malarstwa po wideoart. Ta wystawa zaowocowała współpracą pomiędzy Galerią a uczelnią, dzięki czemu już w nowych warunkach Sceny w CK 105, można było  zapoznać się z humorystyczną sztuką Rafała Żarskiego, czy Mikołaja Tkacza. Pozostałe instytucje propagujące twórczość plastyczną, czy około plastyczną utrwalały w 2014 roku tradycję koszalińską, czyli przygotowywały ekspozycje nie ze względu wartości prezentowanych dzieł, a raczej z uwagi na wzajemne koligacje towarzyskie zarządzających i artystów. "Kali babki" fot. I. Rogowska Na koniec należy przypomnieć wstrząsającą premierę  w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym. Spektakl „Kali babki” w reżyserii Michała Siegoczyńskiego to nie tylko powiew świeżości pod względem formalnym ,ale przede wszystkim opowieść traktująca  dawnego „Tulipana” jako wytrych do zobrazowania emocjonalnej i intelektualnej pustki dzisiejszego społeczeństwa.  Sztuka warta polecenia. Miniony rok nie należał do wybitnych, ale być może rozpoczęły się zmiany, które zaprocentują w nadchodzącym 2015. Życzę tego Wam - Drodzy Czytelnicy - jak i sobie.

BTD w Katowicach

Robert Kuliński/ info. BTD fot. Izabela Rogowska - 30 Października 2014 godz. 11:48
Spektakl „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety” w reżyserii Pawła Palcata zrealizowany w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym, zostanie zaprezentowany, jako pokaz towarzyszący na XVI Ogólnopolskim Festiwalu Sztuki Reżyserskiej „Interpretacje 2014”w Katowicach. To duże wyróżnienie dla koszalińskiego teatru, gdyż założeniem prestiżowego festiwalu jest promocja reżyserów oraz prezentacja najnowszych tendencji i kierunków artystycznych panujących obecnie  w sztuce scenicznej. Festiwal jest także swoistym świętem młodego teatru, gdzie katowicka publiczność może zapoznać się z najbardziej interesującymi spektaklami ostatniego sezonu, zarówno w prezentacjach konkursowych, mistrzowskich jak i towarzyszących.„Wojna nie ma w sobie nic z kobiety” na podstawie słynnej książki Swietłany Aleksijewicz, to opowieść o  trzech kobietach, które po latach milczenia decydują się mówić. Opowiadają o wojnie, w której brały udział. Swojej wojnie - bez dat, faktów i polityki, pełnej emocji - niemęskiej. Wojnie, na którą nie ma miejsca we współczesnym medialnym świecie. W ten sposób chcą przepracować wstydliwą i długo skrywaną traumę. Tylko, czy jest to jeszcze w ogóle możliwe?   Obsada: Żanetta Gruszczyńska – Ogonowska - Masza Beata Niedziela - Irina Katarzyna Ulicka – Pyda - Olga Marcin Borchardt - Starszyna Artur Czerwiński – Kapitan Piotr Krótki – Felczer   Marcin Borchardt jest także asystentem reżysera. Za scenografię odpowiada Małgorzata Bulanda, a za choreografię Witold Jurewicz. Przedstawienie miało swoją premierę na deskach BTD 16 marca 2013 roku.   Poniżej zwiastun spektaklu.