Rogaliński tworzy od ponad 6 lat. Jego prace zawsze wzbudzają emocje i nie sposób przejść obok nich obojętnie. Wystawa prezentuje dzieła będące przykładem sztuki, która jest wypowiedzią. Mówi o czymś. Nie ogranicza się do działań wyłącznie o walorze warsztatowym. Jak na warunki koszalińskie, tego typu artyzm na pewno może być traktowany jako swoista awangarda. Znaczna większość bywalców rodzimych
galerii, przyzwyczaiła się do kwiatków, pustych abstraktów, pejzażyków i innego rodzaju próżni merytorycznej, która nic nie wnosi.
Rogaliński z niemałym rozmachem obnaża własne rozdarcie związane z pojęciem androgynii. Odwołuje się do psychologii Junga, czerpie z symboliki antycznej. Odważnie i z niemałym kunsztem plastycznym, tworzy obiekty rzeźbiarskie i instalacje będące dosadnym komentarzem do panoszącej się pruderii, a raczej judeo – chrześcijańskiego jarzma pojmowania tożsamości płciowej i związanego z nią tabu.
Co warto podkreślić - nie jest przy tym wulgarny. Mimo to zaścianek, może uznać jego sztukę za kontrowersyjną. Symbol żeńskiego układu płciowego, płód w otoczeniu plemników imitujących promienie
słońca, czy wzajemne przenikanie się pierwiastków męskich i żeńskich może zrazić. Zwłaszcza w erze rozpasania antytęczowych ideologów, którzy boją się otwartego dialogu o inności, a może właśnie normalności.
A chodzi o tożsamość płciową, która nie ogranicza się tylko do zadań prokreacyjnych. Chodzi o jej kulturowy, psychiczny i duchowy wymiar. O wolność i prawo do akceptacji współistnienia Animy i Animusa w jednym bycie w rozmaitych proporcjach.
Jednak określenie twórczości Rogalińskiego, jako artystycznego manifestu przeciw homofobii, czy "sztukę feministyczną", byłoby karygodnym uproszczeniem. Autor w swoich poczynaniach i rozważaniach sięga dużo dalej niż prosta kontestacja.
Zaprezentowane prace są wyeksponowane w bardzo przemyślanym porządku. Każda z nich przedstawia różne stadia ewolucji myśli i
realizacji wizji. Od video pt. „Procesja symbolotwórzca”, gdzie poznajemy metodę twórczego działania autora, przez intymne prace ilustrujące autoobserwację, po kreację o imponującym i zaskakującym wydźwięku w dziele „Wstyd”.
Dzieła zebrane na wystawie mają bardzo czytelny charakter. Nie bez powodu Ryszard Ziarkiewicz w słowie wstępnym odwołał się do pop – artu. Rogaliński używa symboli - modeli zaczerpniętych z rzeczywistości, jak np. rękawice bokserskie, przenosząc ich znaczenie w zupełnie inny wymiar.
Wernisaż można uznać za udany. Ponieważ przełamał sztampę wielu tego typu wydarzeń w naszym mieście. Artysta osobiście oprowadził widzów po ekspozycji. Czasem nieco zbyt otwarcie eksponował swoje intymne życie, ale na pewno ci, którzy po raz pierwszy zetknęli się z jego sztuką, zapamiętają wernisaż na długo.
Można rzec, że emanujący narcyzm artysty znalazł doskonałe ujście. Nie chodzi tu o pejoratywne znaczenie tego terminu, bo bez introspekcji i ekshibicjonizmu autora, nie można by mówić o działaniu Rogalińskiego, jako sztuce poruszającej do głębi – a wystawa w City Boxie porusza i narzuca inny tor myślenia. A wszystko to w aurze obcowania z niewinnym geniuszem i rzadko spotykanym talentem.