Informacja dotycząca polityki plików cookies: Informujemy, iż w naszych serwisach internetowych korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Dalsze korzystanie z naszych serwisów, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności. Zamknij.
Koszalin, Poland
kultura

Androgynia Rogalińskiego

Autor Robert Kuliński 9 Października 2015 godz. 11:45
Koszaliński twórca Tomasz Rogaliński, przy wsparciu Galerii Scena, zaprezentował koszalinianom wybitną wystawę zatytułowaną „AndrogYnia moja miłość”. Ekspozycję można oglądać do 1 listopada w sali wystawienniczej City Boxu.

Rogaliński tworzy od ponad 6 lat. Jego prace  zawsze wzbudzają emocje i nie sposób przejść obok nich obojętnie. Wystawa prezentuje dzieła będące przykładem sztuki, która  jest wypowiedzią. Mówi o czymś. Nie ogranicza się do działań wyłącznie o walorze warsztatowym. Jak na warunki koszalińskie, tego typu artyzm na pewno może być traktowany jako swoista awangarda. Znaczna większość bywalców  rodzimych

galerii, przyzwyczaiła się do kwiatków, pustych abstraktów, pejzażyków i innego rodzaju próżni merytorycznej, która nic nie wnosi.

Rogaliński z niemałym rozmachem obnaża własne rozdarcie związane z pojęciem androgynii. Odwołuje się do psychologii Junga, czerpie z symboliki antycznej. Odważnie i z niemałym kunsztem plastycznym, tworzy obiekty rzeźbiarskie i instalacje będące  dosadnym komentarzem do panoszącej się  pruderii, a raczej judeo – chrześcijańskiego jarzma pojmowania tożsamości płciowej i związanego z nią tabu.

Co warto podkreślić - nie jest przy tym wulgarny. Mimo to  zaścianek, może uznać jego sztukę za kontrowersyjną. Symbol żeńskiego układu płciowego, płód w otoczeniu plemników imitujących promienie

słońca, czy wzajemne przenikanie się pierwiastków męskich i żeńskich może zrazić. Zwłaszcza w erze rozpasania antytęczowych ideologów, którzy boją się otwartego dialogu o inności, a może właśnie normalności.

A chodzi o tożsamość płciową, która nie ogranicza się tylko do zadań prokreacyjnych. Chodzi o jej  kulturowy, psychiczny  i duchowy wymiar. O wolność i prawo do akceptacji współistnienia Animy i Animusa w jednym bycie w rozmaitych proporcjach.

Jednak określenie twórczości Rogalińskiego, jako artystycznego manifestu przeciw homofobii, czy "sztukę feministyczną", byłoby karygodnym uproszczeniem. Autor w swoich poczynaniach  i rozważaniach sięga dużo dalej niż prosta kontestacja.


Zaprezentowane prace są  wyeksponowane w bardzo przemyślanym porządku. Każda z nich przedstawia różne stadia ewolucji myśli i

realizacji wizji. Od video pt. „Procesja symbolotwórzca”, gdzie poznajemy metodę twórczego działania autora, przez intymne prace ilustrujące autoobserwację, po kreację o imponującym i zaskakującym wydźwięku w dziele „Wstyd”.

Dzieła zebrane na wystawie mają bardzo czytelny charakter. Nie bez powodu Ryszard Ziarkiewicz w słowie wstępnym odwołał się do pop – artu. Rogaliński  używa  symboli - modeli zaczerpniętych z rzeczywistości, jak np. rękawice bokserskie, przenosząc ich znaczenie w zupełnie inny wymiar.

Wernisaż można uznać za udany. Ponieważ przełamał sztampę wielu tego typu wydarzeń w naszym mieście. Artysta osobiście oprowadził widzów po ekspozycji. Czasem nieco zbyt otwarcie eksponował swoje intymne życie, ale na pewno ci, którzy po raz pierwszy zetknęli się z jego sztuką,   zapamiętają wernisaż na długo.

Można rzec, że emanujący narcyzm artysty znalazł doskonałe ujście. Nie chodzi tu o pejoratywne znaczenie tego terminu, bo bez introspekcji i ekshibicjonizmu autora, nie można by mówić o działaniu Rogalińskiego, jako sztuce poruszającej do głębi – a wystawa w City Boxie porusza i narzuca inny tor myślenia. A wszystko to w aurze obcowania z niewinnym geniuszem i rzadko spotykanym talentem.