Kuba Grabski - 28 Października 2012 godz. 13:35
Jak mawia stare przysłowie: „wszystko dobre, co się dobrze kończy”. Ósma edycja jazzowego festiwalu jest już historią. Ale naprawdę dobrze opowiedzianą, chciało jej posłuchać kilkaset osób, które przyszły do sali kina Kryterium aby obejrzeć koncert, który wieńczył imprezę. To było ponad dwie i pół godziny bardzo dobrych wibracji i nut na najwyższym poziomie. Na scenie były chwile porywające i wzruszające, kiedy młodzi adepci jazzu szczerze dziękowali swoim profesorom, za to co od nich przez te cztery dni otrzymali. Koncert był przeglądem tego co udało się wypracować młodym muzykom w czasie warsztatów i oczywiście popisem kadry profesorskiej. Był na wysokim, ale i nie całkiem wyrównanym poziomie, bo przecież mimo profesjonalizmu wszystkich wykonawców, nie sposób oceniać ich wszystkich jednakowo. Trudno wymienić tu wszystkich występujących, ale piszącemu te słowa najbardziej zapadły w pamięci talenty wokalne warszawianki Patrycji Cisek, i dwóch koszalinianek czyli Moniki Bernaś i chwalonej już wcześniej Izy Polit. Warto też zaznaczyć, że prymusem warsztatów został kolejny aborygen (czyli: rdzenny mieszkaniec danej ziemi), uzdolniony pianista Bartek Kołaczkowski. Być może rośnie nam następca Marcina Wasilewskiego ? W czasie gali oglądaliśmy solistów, zespoły wokalny i instrumentalne, gdzie każdy miał szansę popisania się swoim talentem, co było dość oczywiste w przypadku gwiazd koncertu, ale nie zawsze w przypadku debiutantów. Ale były też chwile, które porwały wszystkich na sali. Były to minirecitale Sibel Kose, świetnie swingującej i ciągle uśmiechniętej tureckiej wokalistki, i Mike'a Rusella, amerykańskiego, ciemnoskórego gitarzysty, wokalisty, a może przede wszystkim showmana. Na jego zawołanie „get up!” cała sala już do końca występu tańczyła i klaskała na stojąco. To był bardzo dobry festiwal, szkoda tylko, że następna tak potężna dawka jazzu czeka nas dopiero za rok. Widownia tegorocznej Hanzy dowiodła, że potrzebuje jej dużo częściej.