Dyrygent Maciej Niesiołowski słynie z zamiłowania do dowcipnego przedstawiania muzyki. Jego cykl telewizyjnych programów „Z batutą i humorem” przysporzył mu wielu miłośników, a piątkowy wieczór w filharmonii zachwycił koszalińskich melomanów.
Na czym polega dobry dowcip? Przede wszystkim ważną rolę odgrywa element zaskoczenia. Niesiołowski doskonale przygotował program koncertu, który obfitował w niespodziewane, jak na filharmoniczną estradę, zwroty akcji. Dyrygent umiejętnie balansował pomiędzy parakabaretowym show i prezentacją muzycznych perełek.
Zabrzmiały utwory lekkie, dynamiczne i pełne wykwintnych barw. Przy tego typu koncertach trzeba wykazać się większą erudycją sceniczną niż podczas prezentacji typowego, poważnego repertuaru. Łatwo jest się zapomnieć i przesadzić z oprawą niemuzyczną. Efektem tego dopracowanie przygotowanych kompozycji nie koniecznie się udaje. Jednak nie tym razem. Mistrz filharmonicznego dowcipu potrafił rozbawić słuchaczy i poprowadzić koszalińskich filharmoników w wyśmienity sposób.
Z racji karnawału nie mogło zabraknąć w repertuarze walców, a skoro walc to nazwisko Strauss pojawia intuicyjnie. Zabrzmiały lekkie kompozycje Johanna, jak i Josefa, jednak muzyczne mistrzostwo rodzimej orkiestry wybrzmiało w utworach innych kompozytorów.
Wspaniała partia skrzypiec o bardzo prostej konstrukcji w „Rapsodii cygańskiej” Fritza Ihlaua, którą wykonał Natan Dondalski, ujęła cudownym kolorytem i ludową stylizacją. Z kolei w „Perskim rynku” Alberta Ketelbeya unisono dwóch fletów piccolo wyczarowało absolutną magię orientu.
Najpiękniejszym klejnotem muzycznym minionego wieczoru okazał się wieńczący koncert - „Teufelstanz” Heinza Höttera. Publiczność domagała się bisu owacjami na stojąco. Finalnie zabrzmiał „Marsz gladiatorów” Juliša Fučika.
Karnawał w koszalińskiej Filharmonii rozpoczął się solidną dawką humoru i doskonałej muzyki. Żeby nie zepsuć scenicznych niespodzianek jakie przygotował Niesiołowski dla publiczności, nie zdradzimy żadnych szczegółów.