To był naprawdę długi wieczór, ale też nie często zdarza się w Koszalinie klubowy koncert, na którym prezentują się aż trzy zespoły, w tym dwa amerykańskie. Motywem przewodnim całości były trzy elementy: alternatywa, psychodelia i trans.
Począwszy od występu pierwszej formacji, znanego w Koszalinie tria „Same Road” w wymagającym
składzie: gitara, bas i bębny, znaleźliśmy się w mrocznej, niepokojącej krainie transu i noisu, która szybko wciągnęła widzów. Można było zauważyć rytmicznie kiwające się głowy, a długie, improwizowane, instrumentalne utwory nagradzane były brawami. Cieszy, że zespół w wyraźny sposób się rozwija, Robak ( gitara) w coraz ciekawszy sposób używa elektroniki, która można powiedzieć jest czwartym członkiem zespołu. Emil grający na basie i Strychu na perkusji dopełniają całości, tworząc potężną i motoryczną sekcję rytmiczną.
Po technicznej przerwie na scenie pojawił się duet „Golden Animals”. Skład i instrumenty zespołu natychmiast skojarzyły się z formacją „The White Stripes”. Tomy Eisner śpiewa i gra na gitarze, a Linda Beecroft na perkusji. Para pochodzi z Nowego Jorku, dokładnie z Brooklynu i określa swoja muzykę terminem: „desert psych”. Pierwsze utwory mogły kojarzyć się z lekko zakręconą muzyką folkową, z czasem muzyka zaczęła nabierać mocy, nie tracąc nic z melodyjności. Ciekawa barwa głosu śpiewającej pary dobrze wtapiała się w mocne akordy gitary. Niektóre utwory mogły kojarzyć się z filmami Jima Jarmuscha czy Davida Lyncha. Na pewno pachniały Ameryką.
Na deser dostaliśmy dawkę naprawdę niezłego rockowego gitarowego łojenia. Męski kwartet z Baltimore
„The Flying Eyes” od pierwszych dźwięków pokazał, że wie jak chwycić za twarz widownię. Mocne rockowe akordy, wysoki, panujący nad całością głos frontmana Willa Kelly'ego, psychodeliczne dźwięki a przy tym z utworu na utwór coraz ładniejsze melodie, stanowiły niepokojącą sprzeczność. Utwory były w zasadzie proste, ale zagrane z żarliwą pasją. Widać było że panowie odrobili lekcje z historii muzyki rockowej (Led Zeppelin, Soundgarden, Foo Fighters), a zarazem zaproponowali coś bardzo własnego. I na koniec ważne spostrzeżenie. Często narzekamy na jakość akustyki na koszalińskich koncertach, także w Kawałku Podłogi. Amerykanie pokazali, że na tym samym sprzęcie można zabrzmieć selektywnie.
Reasumując: jeśli nawet europejska trasa obu grup zza wielkiej wody jest sposobem na łatwe wakacje (jak to zasugerowała jedna uczestniczek koncertu), to zarabiają na nie solidnie.