"Koszykówka jest dla mnie jak muzyka" - mówił jeden z bohaterów filmu "Glory Road" (w Polsce znany jako - "Droga do Sławy). Amerykańska produkcja jest jedną z lepszych, jakie miałem okazję do tej pory oglądać. Niezbyt znani aktorzy opowiadają historię, która wydarzyła się naprawdę. Kilkadziesiąt lat temu afroamerykanie byli prześladowani, nie wspominając już o tym, że byli pomijani przy zaproszeniach na najlepsze uczelnie w Stanach. "Mówisz tak, jakby czarni byli przyszłością koszykówki", to kolejny cytat, który zapadł mi w pamięci. Dzisiaj to stwierdzenie wydaje się irracjonalne. W końcu największymi gwiazdami basketu są gracze czarnoskórzy i to oni nadają ton rozgrywkom w NBA, NCAA, jak i na starym kontynencie.
Wszyscy młodzi Amerykanie chcą grać w NBA, ponieważ tam czeka na nich sława i pieniądze. Droga do tej elitarnej ligi jest jednak długa i pełna wybojów. Na początku przyszłe gwiazdy muszą dostać się do uczelni, która co roku liczy się w walce o mistrzostwo NCAA. Jak łatwo zgadnąć, na kilka milionów młodych zawodników, zaledwie garstka dostaje szansę, by reprezentować takie uniwersytety jak Kentucky, Duke, North Caroline, Syracuse, Marquette itd. Reszta Amerykanów zasila nieco mniejsze uczelnie, a szansa na wybicia się jest znikoma.
Co wówczas zostaje młodym, zdolnym, jednak nie na tyle, by grać w NBA, Amerykanom? Odpowiedź jest prosta. Wyjazd za ocean. Europa wciąż rozwija się pod względem koszykarskim, a także pod względem finansowym. Często zdarza się tak, że niektóre amerykańskie gwiazdy dostaną więcej pieniędzy na starym kontynencie, niż w rodzimej NBA.
Co roku do Polski przyjeżdża kilkunastu młodych Amerykanów, którzy z miejsca stają się liderami zespołów. Czy zespołom z Tauron Basket Ligi opłaca się inwestować w nieopierzonych i nieogranych zawodników? Jeżeli klub dysponuje minimalnym budżetem, to odpowiedź jest prosta. Jak najbardziej!
Pamiętacie DJ Thompsona, prawda? Filigranowy rozgrywający ze świetnym rzutem z dystansu. Przyjechał do Koszalina zaraz po skończeniu dosyć prowincjonalnej uczelni Appalachian State, która na co dzień gra w NCAA2. Wielu ekspertów miało spore wątpliwości, czy to właśnie Thompson zasługuje na taki kredyt zaufania, jakim obdarzył go wówczas trener Dariusz Szczubiał. Amerykanin zarabiał około 4 tysięcy dolarów, co daje nam 12 tysięcy złotych, to śmieszna kwota, jak na zawodnika z USA. Czy była adekwatna do tego, co prezentował DJ? Oczywiście, że nie. Mierzący 173 centymetry rozgrywający, notował średnio (sezon 2007/2008) 15,5 pkt. i 4 asysty na mecz. Całkiem nieźle, prawda? Krzysztof Szubarga i Łuaksz Koszarek mogli tylko z zazdrością patrzeć na to, co wyczynia anonimowy gracz zza oceanu. Dodatkowo, ich pensja kilkukrotnie przekraczała wypłatę Thomspona. Ich atutem natomiast był i będzie... polski paszport.
Kluby, które nie mają wysokich budżetów muszą inwestować w amerykańską młodzież, by choć trochę zbliżyć się do czołówki PLK, naszpikowanej utalentowanymi polskimi graczami. Wspominany wcześniej Thompson, po tak udanym sezonie, chciał zarabiać około 30 tysięcy złotych, czyli mniej więcej tyle co Szubarga i Koszarek.
Czy warto wydać tyle pieniędzy na koszykarza, który i tak po dwóch - trzech sezonach opuści klub i najpewniej polską ligę? Oczywiście, że nie. Liga powinna wyjść z pomysłem utworzenia zespołów rezerw, gdzie młodzi i perspektywiczni gracze mieliby szansę na to, by się ograć i nie siedzieć przez cały sezon na ławce.
W przeciwnym razie, będziemy świadkami błędnego koła. W którym kluby będą zatrudniać coraz to nowych Amerykanów, a polscy gracze będą siedzieć na ławce. Na krótką metę, inwestowanie w graczy z USA jest dobrym interesem, jednak jeżeli ktoś wybiega myślami w przyszłość, to na pewno się nie opłaca.
Nawet osoby reprezentujące ligę wspominały o pomyśle drużyn rezerwowych, jednak po jakimś czasie, temat zamierał. Co stoi na przeszkodzie? Finanse. To mnóstwo dodatkowych kosztów. Hotele, dojazdy, jedzenie, skromne, ale jednak, pensje dla zawodników. Potrzebne są poważne zmiany, inaczej za kilkanaście lat, perspektywiczni polscy gracze będą uciekać za granicę, gdzie będą mieli większe szanse na rozwój.
Podsumowując, największym problemem polskiej koszykówki jest myślenie krótkofalowe. Działacze, zarządy, szefowie ligi chcą tylko pieniędzy na kolejny sezon. Nie myślą o tym, co będzie za kilkanaście lat.