W sporcie zdarzają się czasami takie dni, że duma nas, kibiców rozpiera od środka. Nastawiamy się na sportowce sukcesy, ale to, co wyczyniają nasi reprezentanci, zdecydowanie przewyższa nasze oczekiwania. Mamy chrapkę na medale, splendor i wewnętrzną potrzebę wysłuchania Mazurka Dąbrowskiego. W sobotę sukces gonił sukces.
To nie pierwszy taki czas. Całkiem niedawno Jan Błachowicz został mistrzem mieszanych sztuk walk wagi półciężkiej w obrębie UFC; Robert Lewandowski uznany został za najlepszego piłkarzem w strefie UEFA, a faktycznie całego świata; a na dodatek Bartosz Zmarzlik utrzymał tytuł najlepszego żużlowca na kuli ziemskiej. Tak, tak cieszyliśmy się z obejmującej raptem parę dni zbitki wielkich polskich sukcesów w sporcie.
Starsi kibice pamiętają zapewne mundial, w którym nasi piłkarze zajęli trzecie miejsce, a Grzegorz Lato został królem strzelców. Kilka tygodni później Szewińska wywalczyła w Rzymie podwójne mistrzostwo Europy, a w Warszawie ustanowiła sensacyjny rekord świata na 400 metrów (49.9), by na koniec zyskać miano najlepszej sportsmenki świata 1974. Na koniec siatkarze pod wodzą Huberta Jerzego Wagnera poczęstowali nas w Meksyku październikowym mistrzostwem globu. Rok 1996. Igrzyska olimpijskie w Atlancie. To wtedy polskie zapasy w stylu klasycznym osiągnęły największy sukces w historii. Nasi zawodnicy wywalczyli aż pięć medali, w tym aż trzy złote.
Ja jednak chciałbym przypomnieć inny wspaniały dzień polskiego sportu. Był 15 lutego 2014 roku. Najpierw po złoty medal w łyżwiarskim wyścigu na 1500 metrów sięgnął Zbigniew Bródka, a kilka godzin później cieszyliśmy się z drugiego już na tych igrzyskach złota Kamila Stocha w skokach narciarskich. Oba sukcesy odniesione zostały w dramatycznych okolicznościach. Dziś także cieszmy się z sukcesów naszych sportowców!