W przedpremierowej rozmowie dla naszego portalu reżyser podkreślił, że „Seans” jest komedią dialogu i nie nie ma w niej zabiegów charakterystycznych dla farsy. Jednak postać wykreowana przez Dominikę Mrozowską, czyli ekscentryczne medium Madame Arcati, bije po oczach przerysowaniem komizmem nieprzystającym do charakteru sztuki. Komedia ma bawić, ale wykrzykiwanie każdej kwestii i gimnastyczne
wygibasy, pogrążały Mrozowską w odmętach taniego, niewyszukanego dowcipu. Można wręcz odnieść wrażenie, że aktorka na siłę występuje w sztuce, jednak za wszelką cenę stara się zagłuszyć przymus i ukryć go przed widownią chwytami nadekspresji. Bawiło to publiczność, tak jak żenujące, współczesne kabarety.
Kolejne sceny nie wnosiły nic do historii, którą można by opowiedzieć ciekawie. Przenikanie się zaświatów i świta realnego oraz miłość ze wszelkimi jej bolączkami, to bardzo wdzięczny temat - zwłaszcza na komedię. Niestety przedstawienie kłuło po oczach schematycznością. Dwie aktorki, Aleksandra Długosz i Katarzyna Jędrychowska występujące gościnnie, wcielające się w żony głównego bohatera, odgrywały klasyczny model rywalizacji o mężczyznę.
Zazdrość i wzajemna niechęć były przedstawione z taką sztampą i sztucznością, jakby artystki posługiwały gotowym przepisem z książki instruktażowej. Nic nie ujmuje w obu kreacjach, są drewniane - bez wyrazu.
Jedynie Wojciech Kowalski, jako Karol - główny bohater, zdradzał przejawy solidnego opracowania swojej postaci. Pozostałe osoby po prostu były i zachowywały się tak, jak nakazuje fabuła.
Nie można także pominąć bubla w postaci sosnowej scenografii, mającej na celu imitację wnętrza pokoju
w domu z lat 30. ubiegłego wieku. Nie udało się wyczarować tamtego klimatu. Całość przypominała stolarską prezentację z jakiegoś budowlanego supermarketu, do której podoklejano przypadkowe mebelki.
„Seans” to propozycja dla miłośnika teatru prowincjonalnego, gdzie aktorzy grają co popadanie, byleby tylko na scenie się coś działo. Szkoda, bo zespół Bałtyckiego Teatru Dramatycznego stać na dużo, dużo więcej. Komedie potrafiły rozbawić do łez, a dramaty poruszyć do żywego. Niestety najnowsza propozycja BTD nie mówi nic, nie bawi, nie wzrusza. Jest jedynie przykładem tego, że praca aktora w jedynym teatrze w mieście, to ciężki chleb. Nieręcznie jest przecież odmawiać przełożonemu udziału w jego sztuce.