To już druga Pańska realizacja dla dzieci. Wielu twierdzi, że to bardzo trudny widz. Jakie jest pańskie zdanie na ten temat?
- Podstawowa różnica między dorosłym a młodym widzem jest taka, że dzieciaki reagują bardzo żywiołowo. Jeśli są wciągnięte w akcję, to kiedy dzieje się coś niebezpiecznego dla bohatera to np. wykrzykują „Nie idź tam!”, czy „Uważaj!”. Pod tym względem jest o tyle trudniej, że trzeba od samego początku zachwycić małego widza. „Wkręcić” go w wykreowany świat. Dzieci to jest też bardzo wdzięczna i szczera publiczność. Od razu wiemy czy spektakl się podoba, czy nie, bo kiedy np. jest coś nudnego, to zaczynają się rozmowy.
Rozumiem, że jako reżyser doskonale wie Pan jakich „haczyków” użyć, żeby oczarować audytorium.
- Na pewno musi pojawić się jakaś interakcja z dzieciakami. Nie można też zapomnieć o piosenkach, a do tego mamy wspaniałą choreografię. Dużo się dzieje na scenie. Chodzi o to, żeby mali widzowie nie mieli nawet czasu pomyśleć o czymś innym niż o przygodach naszego Cykora.
Dlaczego zdecydował się Pan na tę opowieść, która przecież nie jest łatwa? To historia o walce z własnymi lękami. Czy nie prościej by było „wziąć na warsztat” np. „Czerwonego Kapturka”?
- Chciałem przedstawić coś świeżego. Bo wspomniana przez pana bajka, to jest klasyka totalnie „ograna”. Warto poruszać nowe tematy, a tutaj mamy do czynienia przede wszystkim z opowieścią o akceptacji samego siebie. Dostałem propozycję od dyrektora, żeby przygotować bajkę. Przeczytałem kilkanaście utworów i właśnie dzieło Pála Békésa wydało mi się bardzo fajne i mądre. Poza tym zobaczyłem tu dużo możliwości do stworzenia, właśnie takiej bajkowej adaptacji scenicznej.
Jak się Panu układa współpraca z kolegami? W końcu teraz to Pan, jako reżyser rządzi i kieruje całym zespołem.
- Nie mam specjalnie predyspozycji kierowniczych, ale jestem osobą ugodową i kompromisową. Dogadujemy się. Czuję, że mam dużą dozę zaufania wśród moich koleżanek i kolegów. Fajnie się nam razem pracuje. Ponadto ważne jest to, że sam dobierałem obsadę, nikt mi niczego nie narzucał. Zaprosiłem do spektaklu takie osoby, które pod względem temperamentu scenicznego, w mojej ocenie, pasowały najlepiej do postaci z bajki Békésa.
Mówił Pan o piosenkach, to już właściwie znak rozpoznawczy BTD, tutejsi aktorzy to bardzo rozśpiewany zespół. Kto tym razem przygotował repertuar?
- Utwory skomponował Maciej Osada Sobczyński, natomiast teksty napisał Tomasz Ogonowski. To są tak chwytliwe piosenki, że dzieciaki po wyjściu z teatru będą sobie je podśpiewywać. Przynajmniej ja tak mam. Już po pierwszych prześpiewaniach te melodie „chodziły za mną” przez kilka dni.
Niech Pan zdradzi kilka tajemnic. Słyszałem, że będzie się czego bać.
- Naturalnie, spektakl dla dzieci bez dreszczyku nie ma racji bytu. Będą zjawy, duchy i potwory. Rodzice jednak nie muszą się martwić, że maluchy będą miały koszmary po naszym przedstawieniu, bo kiedy słyszę jakie filmy dzieciaki obecnie oglądają, to naprawdę nie ma powodów do obaw.
Jakby Pan ocenił rolę tego typu spektakli? Czy rzeczywiście jest to metoda wychowania nowego pokolenia teatromanów? Czy zauważył Pan, że przynosi to efekty?
- To jest trudne do stwierdzenia. Nie jestem w stanie określić, czy np. obecna młodzież licealna to te dzieciaki, które wcześniej przychodziły na bajki BTD. Myślę, że dużo zależy też od nauczycieli. Wiem, że teraz młodzież nie może wyjść do teatru w ciągu dnia, kiedy powinny odbywać się lekce. Widzę jednak to, że jest coraz lepiej jeśli chodzi o kulturę oglądania spektakli wśród młodych widzów. Pamiętam jak 15 lat temu, zdarzało się, że aktor oberwał skoblem wystrzelonym z procy. Pojawiały się komentarze do sytuacji na senie, przygadywanie. Teraz już tego nie ma. Obecnie mamy wspaniałą publiczność.
Chociaż muszę powiedzieć o tym, że starsi widzowie, coraz częściej zapominają, że to jest teatr. Pomimo komunikatu z prośbą o wyłączenie telefonów przed spektaklem, zdarza się, że gdzieś odzywają się dzwonki. Ostatnio kiedy graliśmy „Wariacje Enigmatyczne” dla Uniwersytetu Trzeciego Wieku, po trzech minutach od rozpoczęcia spektaklu rozdzwoniły się telefony. Tak już było do końca, ponadto głośne komentarze i szeleszczenie papierkami od cukierków.
Chciałbym jeszcze, przy okazji poprosić o komentarz odnośnie ostatnich wydarzeń z Wrocławia. Wiele osób się oburza, twierdząc że w teatrze utrzymywanym ze środków publicznych, nie ma miejsca na pornografię. Jak Pan to ocenia?
- Nie mam możliwości odniesienia do spektaklu „Śmierć i dziewczyna”, bo go nie widziałem. Ta cała fala krytyki jest nieco nadmuchana. Zupełnie tego nie rozumiem. Nie wiemy tak naprawdę w jakim kontekście te kontrowersyjne sceny zostały wplecione w narrację, więc nie powinniśmy tego oceniać. Podstawą do krytyki czegokolwiek jest poznanie zagadnienia, a nie bazowanie na szczątkowych doniesieniach i czyichś domysłach.
Dziękuję za rozmowę.