„Anything is Possible” to motto triathlonistów. Dziś, gdy wypowiada je Radek Gudaniec brzmi najbardziej wiarygodnie. Pływanie 3,8 km, jazda na rowerze 180 km, bieg 42,195 km. Nie ma większego wyzwania dla ludzkiego organizmu. Pokonać ten dystans to pokonać własne słabości. Nie ulec „buntującemu się” organizmowi. Wreszcie mieć cel, do którego chce się dotrzeć. Niemal za każdą cenę… Właśnie z tych powodów portowcy, którzy pokonają ten dystans nazywani są „Ironman”, a po ukończeniu zawodów otrzymują certyfikat „Człowieka z żelaza”.
I nie o czas (wynik) tu chodzi. Ten dystans jest morderczy. Pokonać go to znaczy znaleźć w sobie tyle psychicznej motywacji, by wygrać z piekielnym bólem organizmu. Na trasie „ludzie z żelaza” czasami czują się samotnie. Czasami czują ból, a czasami ulgę… Tym razem, podczas węgierskich zawodów było niezwykle ciężko. Ciepła woda i słoneczny żar lejący się z nieba były dodatkowym utrudnieniem. Trzeba było walczyć nie tylko z dystansem, samym sobą, ale i tak lubianą przez turystów słoneczną pogodą. W końcu dotarli jednak do mety. Radek w czasie Radek 12:29.42 godz., a Dorota nieco później 13:18.34 godz.
Nasi triathloniści znakomicie rozpoczęli zawody. Dystans 3,8 km w wodzie pokonali w znakomitym czasie. Dorota, była pływaczka uzyskała najlepszy w swojej grupie czas – 1:11.44. Radek w wodzie był nieco dłużej – 1:21.42. Pokonanie rowerem 180,2 km Radkowi zajęło 5:54.43, a Dorocie 7:02.19. Mając w nogach i rękach 3,8 km pływania i 180,2 km jazdy rowerem trzeba było przebiec maraton, czyli 42,195 km. Tym razem znów Dorota była szybsza i uzyskała czas 4:50,45, a Radek 5:00.22. Oboje jednak poczuli niesamowitą satysfakcję, gdy po wynoszącym ponad pół doby wysiłku na mecie podnieśli ręce w geście zwycięstwa. Tuż linią wyznaczająca koniec tej „mordęgi” czekała na nich ich córka – Kasia. Bo w sportach ekstremalnych wszyscy są zwycięzcami. Tu nie chodzi o zajęte miejsce, a o uczucie radości i spełnienia. Na mecie wszyscy są mistrzami.