W tym roku organizatorzy Tygodnia Kultury Studenckiej postarali się o urozmaicenie koncertowych wydarzeń. Do dyspozycji żaków są dwie sceny. Duża przygotowana na biletowane występy gwiazd oraz mniejsza znajdująca się tuż obok Domu Studenckiego nr 1, dostępna dla wszystkich. Oczywiście każda nowość wzbudza różne reakcje. Część słuchaczy twierdziła, że mała scena nie jest potrzebna, a wszyscy wykonawcy powinni zaprezentować się na jednej estradzie.
W praktyce jednak okazało się, że pomysł zdaje egzamin. Muzycy zespołu Lej Mi Pół, dzięki niedużym wymiarom sceny, mogli wejść w bezpośrednią interakcję z fanami. Zabawa trwała nie tylko pod, ale i na scenie. Jeden z przedstawicieli studenckiej braci entuzjastycznie zasilił skład grupy wykonując refren największego przeboju zespołu „Polibuda”. Student swoją sceniczną frywolnością zaskarbił sobie sympatię publiczności. Zgodny chór skandował jego imię – Paaatryk!Paaatryk! - domagając się jeszcze więcej szaleństwa.
- Czuje się zaszczycony, że mogłem wystąpić z zespołem Lej Mi Pół - mówi zdyszany Patryk, student Filologii Angielskiej Politechniki Koszalińskiej. - Ciesze się, że mogłem zaśpiewać przed publicznością, która mnie dopingowała. To była świetna zabawa. Bardzo lubię muzykę zespołu. Słucham ich tekstów i twierdzę, że chłopaki doskonale przedstawiają realia studenckiego życia. „Polibuda” to kawałek bardzo prawdziwy. Studiuję już trzeci rok i wiem jak się żyje w akademiku – kwituje chwilowy frontman punkowej kapeli.
Teksty grupy rzeczywiście są do bólu szczere. Natomiast finezja literacka odznacza się mnogością wulgaryzmów. Zdawać by się mogło, że „kwiat młodzieży” wzgardzi tak banalnym przekazem jednak tłum, który z minuty na minute pęczniał pod sceną, dowodził czegoś skrajnie innego. Znalazły się jednak osoby, które miały nieco inne odczucia niż większość uczestników imprezy.
Powiem szczerze, że czuję jak moje osobiste fobie zaczynają odżywać – mówi Ela studentka Wzornictwa PK. - Chmara ludzi pobudzonych napojami na bazie etanolu sprawia, że nie mam ochoty uczestniczyć w imprezie. Wygląda to tak, jakby wszyscy nagle poczuli potrzebę otumanienia. Jeśli tak wygląda kultura
studencka, czyli błędne spojrzenia ochmielonych umysłów, to wolę posiedzieć w domu.
Koncert Lej Mi Pół zakończyła potężna owacja braci studenckiej. - Pierwszy raz usłyszałem zespół nie tylko na żywo, ale w ogóle – mówi Damian, student Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej PK. - Bardzo fajna muzyka. Nie sądziłem, że rock tak mi przypadnie do gustu. Natomiast drugi raz w życiu widziałem taniec pogo i przyznam, że nie chciałbym być w pobliżu sceny np. z piwem, gdyż jest to bardzo ryzykowne. Teksty były dowcipne i specyficzne, choć także pornograficzne, ale jesteśmy przecież dorośli. Nie poczułem się urażony.
Kolejne koncerty także przyciągnęły sporą liczbę słuchaczy. Świetnym pomysłem okazał się koncert nowojorskiej formacji Nat Osborn Band. Bujający groove i rzadko spotykana na juwenaliach muzyka funkowo - jazzująca, wprowadziła atmosferę leniwego relaksu.
- Przez cały mój okres studiowania na Politechnice Koszalińskiej omijałem Juwenalia szerokim łukiem – mówi Rafał, student Wydziału Humanistycznego PK. - Tym razem postanowiłem przyjść i przekonać się skąd ten szał na tę imprezę? Jestem bardziej niż zażenowany, to jest po prostu wiejski festyn. Piwo leje się strumieniami, a całkiem fajna muzyka Osborn Band, chyba nie trafi już do większości opitych kolegów i koleżanek.
Ciekawe, czy wytrzymają na nogach do koncertu Comy? Jutro sobie już odpuszczam, bo nie widzę sensu błądzenia po miasteczku akademickim obijając się o zalane „zombie”.
Większość publiczności - nie tylko żaków - ale także mieszkańców miasta, przybyła dopiero na występ zespołu prowadzonego przez Piotra Roguckiego. Pompatyczne, doniosłe riffy opatrzone mocnym wokalem lidera wprawiły publikę w zachwyt już od pierwszego utworu. Rzeczywiście Coma sprawdza idealnie na masowych koncertach. Drapieżność i potężne brzmienie powinno zadowolić każdego fana nadętego rocka. Wieczór zakończył się w Kreślarni szalonymi pląsami do białego rana przy muzyce klubowej.