VOO VOO. Tym razem kluczem do płyty jest czas i jego nieustanny upływ. A znalazło się na niej zaledwie
siedem, za to długich (siedmio, ośmiominutowych) utworów, a każdy z nich jest zatytułowany od kolejnych
dni tygodnia. Prowokacyjne słowa Wojciecha Waglewskiego, w dość szczególny sposób zapraszające do
lektury „7” („Syn mi powiedział: Już nie musisz nikomu niczego udowadniać. Nagraj coś, czego nikt nie kupi.
Poszedłem za tą radą”) zachęciły mnie, bym w tym miejscu zastanowił się wpierw nad swoją rolą…
To, co możemy usłyszeć na „7” jest więc po raz kolejny znów Inne (w sensie ogólnego konceptu albumu
i jego stylistyki) od dotychczasowych spotykań z Voo Voo. Ale jawi mi się równocześnie, jako dopełniające
kontynuowanie sposobu myślenia o muzyce, przekraczającej tak naprawdę od pierwszej płyty granice
i rockowych, i piosenkowych konwencji.