ArtRut - 26 Października 2013 godz. 9:26
Cyrk przyjechał do Koszalina – tymi słowami Czesław Mozil rozpoczął piątkowy koncert w Kreślarni - muzyczną podróż do świata kuglarskiego absurdu rodem z filmów Kusturicy. Był to najlepszy w moim odczuciu koszaliński koncert tej jesieni.
O Czesławie, który Śpiewa dowiedziałem się bez mała dwa lata temu, przy okazji pierwszego występu zespołu przed koszalińską publicznością. Widownię kina Kryterium po brzegi wypełniła wtedy przedziwna mieszanka publiczności w różnym wieku i różnej proweniencji . Obok siebie zasiedli studenci , gimnazjaliści, muzycy, ale i poseł na Sejm RP, i niegdysiejszy wojewoda czy też rzesza entuzjastów koncertów filharmonicznych w bardzo dojrzałym wieku. Innymi słowy ludzie, których nie widuje się na wspólnych koncertach. Ze sceny „poleciała” mieszanka muzyki „dziwnej”, takiej dla ucha, ale i niepokojącej do tego stopnia, że w mojej głowie została przez długie dwa lata i dziesiątki innych koncertów.
Idąc na wczorajszy występ Mozila w Kreślarni wiedziałem czego się spodziewać, a przynajmniej tak mi się wydawało. Jestem jednak pewien, że nie wszyscy z ponad dwóch setek zebranych na sali wiedzieli na co przyszli. Stało się jednak to, czego niegdyś sam doświadczyłem - już przy pierwszym kawałku Czesław i jego trupa rzucili na publiczność muzyczny czar, który przeniósł zebranych do dziwnego świata artystycznej nieokreśloności.
Trudno dociec czy stało się to za sprawą saksofonistki, a właściwie muli instrumentalistki w stroju rodem z bajki o Czerwonym Kapturku, czy gitarzystki i basistki, o wyrazie twarzy gimnazjalnej nauczycielki matematyki. Może sprawił to Czesław – w rozciągniętej podkoszulce, z wyrazem twarzy Buster Keatona i zagubionego dziecka w jedynym – starczy powiedzieć, że muzykę zakłócał jedynie dźwięk uderzających o podłogę szczęk, tych którzy na koncercie Mozila byli pierwszy raz.
Świadomie nie poruszam tu kwestii muzycznych, ponieważ jest wielu bardzo sprawnych muzyków, wirtuozów przeróżnych instrumentów ,ale niewielu z nich potrafi zbudować na koncercie równie magiczny klimat, co bez najmniejszego wysiłku udało się Czesiowi.
W czasie dwugodzinnego koncertu muzycy przenieśli zapewne nie tylko mnie do świata, którego już nie ma, a może nigdy nie było. Świata ulicznych artystów jak Zampano i jego grającej na katarynce asystentki z La Strady, Felliniego. Do wspomnianego wcześniej podziemnego świata absurdu Kusturicy. Koncert jak i sam Mozil był tak czarujący, że aż nierzeczywisty, a „pogaduchy” ze sceny, jak choćby ta o polonistkach, które uczą interpretacji Miłosza nie rozumiejąc Miłosza - zgrabnie udowadniały, że świat absurdów jest też „tu i teraz”.
Zdecydowanie udane, „szamańskie” widowisko.