On i ona, opuszczają dom, swoje bezpieczne siedlisko. Prawie już pusty pokój. Ona mogłaby robić wrażenie kogoś, kto nie wie,
co ze sobą zrobić, mogłaby być zmieszana i zniecierpliwiona. Wtedy on
przyglądałby się jej twarzy, oczom, ustom, biodrom, piersiom. Ona oczywiście czułaby to spojrzenie, wywołujące w niej uczucie
wstydu i czarno-biały rumieniec. Ale to tylko kadr, piękny czarno-biały kadr. Robiło się takie dawniej. Już się tak nie robi.
Ich rumieńce byłyby krwistoczerwone, ale ich nie ma. Oboje przybierają pozę spokojną i obojętną. Na drugim planie stoi ich
syn. Jego grymas zniecierpliwienia nie psuje jednak rodzinnego ujęcia.
I widzi to wszystko ktoś, komu krew krąży nieśpiesznie po ciele. Ktoś, kto właśnie przed chwilą poruszał się niezdarnie w
pościeli, wstaje i przychodzi tu, bo szuka miłości. Potrzebuje jej tak, jak do
oddychania potrzebny jest tlen. Potrzebuje kadru, aktorów i widzów, a przede wszystkim emocji. Zachłanność i nienasycenie
wlewają się do pokoju, jak światło poranka. Zaczyna się (melo-)dramat, ten ktoś, ta kobieta, kobieta z przeszłości nie pyta,
a mówi: Kochasz mnie.
Spektakl Kobieta z przeszłości