Informacja dotycząca polityki plików cookies: Informujemy, iż w naszych serwisach internetowych korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Dalsze korzystanie z naszych serwisów, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności. Zamknij.
Koszalin, Poland
kultura

Młode riffy dla Filipa

Autor Robert Kuliński 14 Grudnia 2014 godz. 14:33
W pubie Graal podczas wieczoru upamiętniającego Filipa Potocznika, koszalińskiego muzyka i bramkarza piłkarzy ręcznych, wystąpiły trzy młode kapele: Sally, Luna Eclipsis i Spineless Back. Koncerty zachwyciły publiczność.

Budującym jest fakt, że w Koszalinie nowe pokolenie  muzyków tworzy po swojemu i bez oglądania się na „starą gwardię”. Choć zespół Sally zdaje się podążać wytyczonymi już ścieżkami, to upór i konsekwencja w osiągnięciu zamierzonych celów może imponować. Grupa wystąpiła dzień wcześniej w Clubie 105

porywając słuchaczy, pomimo nie do końca tanecznej formy muzycznej. Nie inaczej było w Graalu. Słuchacze przyjęli Sally bardzo ciepło.

Po nu metalowych, melancholijnych dźwiękach przyszedł czas na klasyczne hard rockowe granie. Scene przejął zespół Luna Eclipsis zespół, który często w minionym roku występował na scenach Koszalina. Do najbardziej ambitnych projektów grupy należała rock opera, której wystawienie w  sali widowiskowej Centrum Kultury 105 nie należało do udanych.


Okazało się, że po dziesięciu miesiącach formacja poczyniła olbrzymie postępy. Skrzeczący i mocny wokal  Adriana Orłowskiego, otrzymał porządne wsparcie w postaci mięsistego brzmienia gitar. Kompozycje czerpiące z ducha lat 70 - tych ubiegłego wieku, zachwyciły pomysłowością aranżacji. Po niespełna roku pracy muzyków nad formą zespołu okazuje się, że  Luna Eclipsis w końcu brzmi rasowo.

Na koniec organizatorzy przygotowali absolutną petardę. Wieczór zakończyło metal core'owe  szaleństwo z zespołem Spineless Back. Grupa wystąpiła jako kwintet.

Do zespołu dołączył basista – Artur Zmitrowicz, co zdecydowanie dodało formacji potężnego, brzmieniowego kopa. Doskonale przemyślane kompozycje oparte na prostych rytmach, uderzały w publiczność niczym rozszalałe tsunami. Przemysław Mikulski fantastycznie sprawdził się w roli frontmana grupy, który swoim growlem trząsł pubem w posadach.

Reakcja publiczności była do przewidzenia. Pod sceną  zakotłowało się, natomiast pozostali niepogujący słuchacze z pełnym podziwem, niczym zahipnotyzowani, obserwowali  to, co dzieje się na scenie. Koncert

 

zakończyły okrzyki i oklaski w pełni zasłużonego uznania.

Choć nie było specjalnie czasu na zagranie bisu, muzycy Spineless Back uczynili gest dla rozentuzjazmowanej publiczności i zagrali jeszcze jeden utwór.

Świetny wieczór z młodą energią. Wspaniale jest widzieć jak z początkujących szarpidrutów  wyłania się świeża, nieskrępowana energia. Oryginalność i zaangażowanie młodych, bije na głowę niejeden zespół starych, koszalińskich wyjadaczy.

 

Czytaj też

Tarantellada w Clubie 105

Robert Kuliński/ fot. Artur Rutkowski - 13 Grudnia 2014 godz. 15:13
W sali klubowej Centrum Kultury 105 upłynął wieczór gitarowych riffów. Ku uciesze publiczności cztery zespoły zaprezentowały różne oblicza rocka. Impreza pod szyldem „Świąteczna tarantellada”  była kolejnym wydarzeniem zorganizowanym przez zespół Tarantella Underground, kiedy to na scenie prezentowały się młode zespoły. Na początku roku podobne przedsięwzięcie odbyło się w klubie Kawałek Podłogi, teraz niepokorne riffy i niesubordynowana publiczność, znalazły swoje miejsce w instytucji kultury. To zabieg odważny i wart pochwały. Miłośnicy muzyki rockowej mogli posłuchać grup na dobrym sprzęcie, a dwa zespoły skupione pod egidą CK 105 skonfrontowały się z publicznością, bez specjalnych zmartwień o problemy techniczne. Etatowi akustycy po prostu byli w pracy do dyspozycji młodych wykonawców. Oczywiście jest to tylko zarys ideowy, bo usterek i wpadek  sprzętowych nie udało się uniknąć, a sam poziom artystyczny daleki był od ideału.Zabawa pod sceną znów trysnęła  krwią, tak jak podczas pogo na Generacji, gdy występował słupski Karcer. Niekoniecznie trzeba to traktować jako zarzut, bo jest to oznaka, że publiczność bawiła się nad wyraz dobrze. Przejdźmy jednak do samej muzyki. Pierwsza formacja Que Pasa? zaprezentowała punk rocka, pełnego werwy, mocy i młodzieńczej zażartości. Grupa ma ambicje, aby kompozycje nie były jedynie kalką, ale dokłada wszelkich starań, aby odświeżyć „zgraną do kości” stylistykę i wychodzi to świetnie. Zadziorny Filip Guściora z zespołu Que Pasa? wokal Filipa Guściory i fantastycznie zaaranżowane kawałki splotły się w szalenie energetyczny popis brawurowej, młodzieńczej bezczelności. Tak powinien brzmieć punk  z garażu w XXI wieku. Po występie muzycy nie kryli  złości, gdyż połowę swojego seta zagrali bez odsłuchów, przez co nie słyszeli siebie na scenie. Mimo takiego utrudnienia koncert wypadł zaskakująco dobrze. Po prostych, ale  kunsztownych piosenkach młodych punkowców, na scenie pojawił się zespół Sally. Grupa poczyniła duże postępy od początku roku pod względem technicznym. Niestety, odbiło się to Jakub Wachowiak z zespołu Sally. na oryginalności prezentowanych utworów. Z  kawałka na kawałek, twórczość grupy wybrzmiewała  coraz bardziej przewidywalnym schematem. Muzycy najwyraźniej postanowili sprecyzować swoją drogę artystyczną  do najmniejszego szczegółu, wpadając w nu metalowe koleiny, nie grzesząc przy tym inwencją. Zespół Sally zdecydowanie brzmiał lepiej na samym początku, gdy poszukiwał stylu. Teraz stał się pełnoprawnym członkiem sceny koszalińskiej odznaczającej się  totalną wtórnością i umiłowaniem muzyki z rockowego kanału MTV późnych lat 90 – tych. Tarantella Underground Tarantella Underground również  nieco zmieniła swoje brzmienie. Pazur i drapieżność zostały wyparte przez precyzję. Energia pozostała, co dało się zauważyć po reakcji publiczności, a frontwoman -  Maru  tradycyjnie  dyrygowała słuchaczami z niebagatelną wprawą. Jednak sam koncert  zdawał się być po prostu odegraniem materiału bez niegdyś słyszalnej żarliwości. Wieczór zakończył występ gdyńskiej grupy Shadow Archetype. Publiczność była totalnie pochłonięta spazmatycznymi pląsami, dając tym wyraz aprobaty, ale muzyka grupy nie prezentowała zupełnie nic. Instrumentaliści o niebywałych,  Zuzannna Cichocka z Shadow Archetype. wirtuozerskich umiejętnościach okazali się  kiepskimi kompozytorami. Zdawało się, jakby zespół grał co chwila ten sam utwór, a do tego nijaki wokal  Zuzanny Cichockiej dopełniał nudę utworów. Chyba tylko szaleństwo muzyków, którzy traktowali scenę jak bieżnię zasługuje na pochwałę, bo przynajmniej  wizualnie koncert był atrakcyjny. Publiczność oczywiście była zachwycona i domagała się bisu, który po krótkich negocjacjach z organizatorami zabrzmiał w pełnej krasie,  po raz kolejny identycznym utworem jak poprzednie.