Informacja dotycząca polityki plików cookies: Informujemy, iż w naszych serwisach internetowych korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Dalsze korzystanie z naszych serwisów, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności. Zamknij.
Koszalin, Poland
kultura

Nie myślałem o reżyserii

Autor Robert Kuliński 26 Września 2014 godz. 21:29
Bałtycki Teatr Dramatyczny rozpoczyna sezon artystyczny premierą sztuki Paula Pörtnera „Szalone nożyczki”. Z reżyserem koszalińskiej adaptacji Andrzejem Chichłowskim rozmawia Robert Kuliński.

Nie jest to pierwszy raz kiedy  odwiedza pan Koszalin, jednak wcześniej były to wizyty prywatne. Jakie ma pan wspomina  z tamtego okresu?

 - To były lata siedemdziesiąte. Przyjechałem wtedy do Mścic. Tam była stadnina koni i większość studentów szkół teatralnych jeździła w okresie letnim na obozy konne. Po pierwszym roku w łódzkiej filmówce, także przyjechałem na turnus studencki. Jeździliśmy konno do Mielna i poznałem tam dziewczynę, w której się zakochałem. To była moja pierwsza narzeczona, więc wspominam tamten czas z dużym sentymentem. Potem raz w miesiącu przylatywałem z Łodzi, bo bilety na samolot dla studentów były śmiesznie tanie. Wraz z ukończeniem szkoły, skończyła się także  historia miłosna. Teraz po latach wróciłem do Koszalina i zupełnie go nie poznałem. Jest to kompletnie inne miasto.

Pańskie doświadczenie jest imponujące. Po ukończeniu szkoły filmowej na wydziale aktorskim zajmował się pan właściwie każdą dziedziną  - był film, seriale i teatr. Teraz jest pan także uznanym reżyserem. Co sprawiło, że rozpoczął pan tę drogę kariery?

 - Właściwie nigdy nie myślałem o reżyserii. Od zawsze chciałem być aktorem i myślałem, że jak ukończę kierunek aktorski w łódzkiej filmówce, to już do końca życia będę tylko grał. Jednak z biegiem lat  w człowieku rodzą się nowe potrzeby. Kiedy w 2000 roku zakończyłem etap swojej pracy w teatrze, założyłem prywatną firmę. To był taki czas, że wiele osób brało sprawy we własne ręce. Myślałem, że będę miał swoją firmę, zarobię pieniądze i potem wrócę do zawodu. Niestety, to okazało się niemożliwe. Przez długi okres grywałem w filmach, ale już nie w teatrze. Wtedy producent Paweł Karpiński zaproponował mi współpracę reżyserską przy serialu „Klan”. Natychmiast się zgodziłem. Po trzech latach dostałem propozycję, abym już samodzielnie reżyserował i wtedy zakochałem się w tej pracy.

Jednak adaptacja historii z przeznaczeniem na scenę różni się znacznie od produkcji telewizyjnej. Co spowodowało, że postanowił pan wrócić do teatru?

 - Po dziesięciu latach codziennej pracy na planie po dwanaście godzin, miałem już tego serdecznie dość. W międzyczasie napisałem kilka sztuk teatralnych i po prostu postanowiłem, że wrócę do teatru, ale już jako reżyser.

Z reguły proponuje pan spektakle komediowe, czy to ulubiony gatunek sceniczny? A może łatwiej jest wystawić komedię?

 - Uwielbiam komedie, ale takie, które niosą ze sobą coś więcej niż tylko śmiech. Na przykład zrealizowałem europejską premierę spektaklu „Old love” Norma Fostera, który w Polsce jest kompletnie nieznany, a to wyśmienity dramaturg. Pisze komedie, które są śmieszne, ale także wzruszające oraz niosą ze sobą uniwersalne prawdy. Lubię też poważne dramaty, ale   przy realizacji takich sztuk trzeba mieć odpowiedni nastrój.

Czyli nie chodzi tu o stopień trudności?

- Wielu moich kolegów uważa, że granie, czy reżyserowanie farsy a Szekspira to są dwie zupełnie różne rzeczy. Według mnie tak nie jest. Trudność jest taka sama. Czy jest różnica pomiędzy namalowaniem konia, a namalowaniem kwiatów? Nie ma - używa się po prostu innych środków.

Jak się pracuje z kolegami - aktorami jako reżyser?

 - Kiedyś myślałem, że to aktor jest tym wrażliwym człowiekiem i tylko on wie jak należy grać, a reżyser to tylko koordynator. Teraz  muszę przyznać, że u wielu aktorów zauważyłem coś w rodzaju megalomanii. Wynika ona z pewnego egoizmu, bo często skupiają się tylko i wyłącznie na swojej roli. Uważam, że każdy aktor, chociaż raz w życiu powinien spróbować reżyserii. To zmienia perspektywę. Reżyser musi wykreować cały świat, stworzyć warunki do budowania postaci.
   
Czyli nauczył się pan innego spojrzenia?

 - Tak i bardzo szybko. Kiedy stanąłem po drugiej stronie, to zdałem sobie sprawę z tego, jaki ja byłem niekiedy głupi. Zobaczyłem, ileż to kretyńskich rzeczy popełniałem wobec reżyserów. Jest także druga strona medalu. Znam reżyserów, którzy w ogóle nie potrafią pracować z aktorami, bo ich nie rozumieją. Reżyser, który był aktorem ma ułatwione zadanie.

Przejdźmy teraz do sztuki, której premiera już w najbliższą sobotę. Dlaczego akurat „Szalone nożyczki”?

 - Dyrektor BTD zaproponował, aby otwarcie sezonu odbyło się na wesoło i chciał właśnie „Szalone nożyczki”. Zgodziłem się, bo jest to bardzo dobrze napisana, świetna komedia. Po obejrzeniu kilku produkcji koszalińskiego teatru - m.in. „Zemsty” -  wiedziałem, że zespół sobie poradzi, bo składa się ze świetnych aktorów.

Zdradzi pan jakieś szczegóły?

 - To klasyczna farsa, zagrana także klasycznie, ale akcja przeniesiona jest w realia Koszalina. Przy przerabianiu tekstu oczywiście pomogli mi koledzy, którzy są stąd i wiedzą najlepiej co tu jest śmiesznego. Jestem bardzo zadowolony z tej współpracy. Po pierwszej próbie generalnej uważam, że spektakl przypadnie do gustu widzom.

Życzę dobrego przyjęcia i dziękuję za rozmowę.  

Następny artykuł

Czytaj też

Salwy śmiechu w BTD

Robert Kuliński/ fot. Izabela Rogowska - 28 Września 2014 godz. 10:34
Nowy spektakl wystawiany na deskach Bałtyckiego Teatru Dramatycznego zachwycił publiczność. Interaktywne przedstawienie Paula Pörtnera w adaptacji Andrzeja Chichłowskiego „Szalone nożyczki”, to zwariowana opowieść kryminalna pełna koszalińskich akcentów. Spektakl rozpoczął się nietypowo, gdyż to aktorzy już ogrywając swoje role oczekiwali na widzów, aż zajmą dogodne miejsca. Przy dźwiękach przebojów muzyki dance, które wyselekcjonował  Adrian Adamowicz redaktor Radia Koszalin, praca w salonie fryzjerskim trwała w najlepsze. Historia  zdaje się być na pozór banalna. W kamienicy ginie starsza kobieta, znana pianistka. Policjanci z Koszalińskiej Komendy Miejskiej, tu w rolach Wojciech Rogowski i Jacek Zdrojewski, prowadzą dochodzenie. Na pierwszy rzut oka nic nadzwyczajnego. Jest trup, są podejrzani i trzeba odnaleźć sprawcę. Jednak forma  spektaklu diametralnie się zmienia, kiedy przychodzi do przesłuchania świadków, a tymi świadkami jest nie kto inny, jak publiczność. I tu zaczyna się polka z przytupem Paczesny, Ogonowska, Borchardt i Wiercioch wcielając się w swoje role  zaprezentowali niesamowite zgranie zespołowe. Sam dobór wykonawców do kreowanych postaci był idealnie przemyślany. Zdecydowanie na tle pozostałych wyróżniał Artur Paczesny. Wcielił się w rolę  ekscentrycznego właściciela salonu Szalone Nożyczki, który stereotypowo musi być homoseksualistą.  Żanetta Gruszczyńska-Ogonowska  w roli drugiej fryzjerki również potrafiła rozśmieszyć publiczność do łez. Zaskakującym jest to jak świetnie udało się wpleść w sztukę realia koszalińskie. Pojawiają się nazwy ulic, okolicznych miejscowości oraz nazwiska znanych w Koszalinie osób. Farsa dzięki temu otrzymała dodatkowe akcenty humorystyczne, które bardzo odpowiadały publiczności. Mnogość dowcipów i wzajemnych przycinek pomiędzy bohaterami jest tak ogromna i zabawna, że sala właściwie nieustannie drżała w pomruku chichotów. Nawet w pewnym momencie Wojciech Rogowski „zagotował się” nie mogąc powstrzymać się od śmiechu, stanął tyłem do publiczności, rzucając donośnie „to wcale nie jest śmieszne!”.  Sztuka niezwykła, gdyż tak na dobrą sprawę  nie ma określonego zakończenia, oprócz oczywiście znalezienia sprawcy zabójstwa. To tak naprawdę publiczność decyduje o tym jaki historia będzie mieć finał.  Dzięki niezwykłej formie uczestnictwa widzów i przewybornym kreacjom  atmosfera podczas premiery pozwoliła  widzom na dobre zapomnieć o problemach dnia codziennego.Po spektaklu odbyła się także króciutka inauguracja sezonu artystycznego BTD. Wręczone zostały nagrody jubileuszowe dla czwórki pracowników zarówno technicznych, jak i aktora Wojciecha Rogowskiego, który w tym roku świętuje 25 lecie pracy na scenie.Spektakl wart polecenia, dla miłośników lekkiej rozrywki. Natomiast już 11 października kolejna premiera  oczekiwanego spektaklu „Kali babki” w reżyserii  Michała Siegoczyńskiego.