Informacja dotycząca polityki plików cookies: Informujemy, iż w naszych serwisach internetowych korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Dalsze korzystanie z naszych serwisów, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności. Zamknij.
Koszalin, Poland
kultura

Sielskie rytmy reggae

Autor Robert Kuliński 15 Listopada 2015 godz. 1:11
Muzyka reggae nad Wisłą, to nic nowego. Bardzo rzadko się jednak zdarza, żeby polski zespół inspirowany jamajską stylistyką, zabrzmiał dobrze i co chyba jest jeszcze rzadsze - niegłupio. Grupa Sielska, sobotnim wieczorem w Kawałku Podłogi, pokazała klasę.

Można by prześledzić całą historię polskiej muzyki reggae i rzetelnie rozprawiać nad faktyczną wartością jamajskich rytmów w wykonaniu potomków Polan. Choć zbiór rodzimych orkiestr tego typu jest dość obszerny, to odnaleźć w tym natłoku cokolwiek wartego uwagi, graniczy z cudem. Zdarzały się oczywiście płyty interesujące, jak choćby  „R.A.P. generation”, czy „Życie jak muzyka” legendarnego Izraela, jednak

większość nadaje się co najwyżej do pobłażliwego obśmiania. Niestety „regałowe” wypusty i formacje w naszym kraju, trącą totalnym zdziecinnieniem i pustym kopiarstwem. Niektórzy twórcy posuwali się nawet tak daleko, że określali siebie mianem rastafarian.

Warto zastanowić się nad tym, gdzie  leży granica żenady? Z reguły, a w szczególności jeśli chodzi o rodzime reggae, jest to pojęcie niesłychanie płynne. Wszystko zależy od opłacalności obranej pozy. Oto chyba najbardziej trafny przykład. Trudno dziś sobie wyobrazić jednego z najbardziej wydmuszkowych „regałowych” wykonawców, czyli Mesajah, bez dreadów i wyćwiczonej do granic przyzwoitości teatralnego fałszu toastingowej zadyszki. Jednak  brak wstydu  Manuela Rengifo Diaza, można zrozumieć, bo przeboje radiowe to pewny zysk. A żeby w radiu zaistnieć, to wypada trzymać się

kurczowo jednej etykietki, jednocześnie kopiując ile się da. Im więcej sprawdzonych chwytów - tym lepiej.  

Po co ten cały wywód? Po to, żeby podkreślić, że zespół Sielska, choć stworzony przez bardzo młodych ludzi, zupełnie nie pasuje do opisanego powyżej stereotypu polskiego bandu reggae.

 

Siedmioosobowy skład  ma  ogromne wyczucie, przez co grupie udało się uniknąć śmieszności. W składzie brak dreadów. Nie ma żadnych trójkolorowych emblematów i nikt nie próbuje nikogo przekonać, że choć muzycy urodzili się nad Wisłą, to ich ojczyzną jest Etiopia. Nawet słowo Babilon pojawia się w tekście, bodajże tylko raz.

Oczywiście to tylko otoczka, która nie powinna znaczyć zbyt wiele skoro mowa o zespole grającym muzykę, a nie wyglądający w telewizji, jednak daje to już obraz grupy. Muzycznie trudno mówić o wielkiej odkrywczości, ale także na próżno szukać w utworach sztampy i kalkomanii. Jest  reggae, ale zespół nie stara się być bardziej roots niż sam Marley. Nie bawi się w „zielone loty” nie mające żadnego sensu w klubie, a za to proponuje bardzo odważne zabawy muzyczne, przekraczające granice  wybranego stylu.

Rytmika  pełna jest motorycznych zwrotów akcji. Usłyszeć można przeplatanki gatunków, jak np.

zagrywki rodem z parkietów disco, po wybujałe akcenty nowo falowe. Oczywiście pojawia się także starsza siostra reggae, czyli ska. Całości dopełniają bardzo wysmakowane dodatki zaczerpnięte z klasyków dubu, czyli wibrujące pogłosy, nakładane przy konsolecie na żywo przez realizatora dźwięku.

Poza tym orkiestra prezentuje się uroczo. Urzekający brak charyzmy scenicznej sprawia, że „pozitif wajbrejszyn” udziela się słuchaczom w mig. Formacja tak przypadła do gustu publice, że nawet osoby w wieku dużo bardziej nobliwym, jak na standardy koncertów w Koszalinie, postanowiły popląsać w najlepsze.

Uroczy wieczór, ze świetnie zagraną muzyką zakończył się trzema bisami oraz gromkimi oklaskami.