Informacja dotycząca polityki plików cookies: Informujemy, iż w naszych serwisach internetowych korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Dalsze korzystanie z naszych serwisów, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności. Zamknij.
Koszalin, Poland
sport

Mariusz Ambroziewicz: Wspaniała przygoda

Autor Patryk Pietrzala fot. gosc.pl 30 Sierpnia 2013 godz. 8:34
Zapraszamy do przeczytania wywiadu z księdzem Mariuszem Ambroziewiczem, który na rowerze przejechał kilka tysięcy kilometrów i był w 28 krajach (na zdjęciu pierwszy od prawej).

Patryk Pietrzala: Jeździ Pan rowerami po całym świecie, gdzie najdalej przejechał Pan na dwóch kółkach?

 

Ks. Mariusz Ambroziewicz: Najdalej zajechałem na Ceutę, która znajduje się na terytorium Maroka. By tam się dostać, musiałem przejechać aż pięć tysięcy kilometrów. Było to w 1997 roku. Jak wspominam tę trasę? Strasznie długo się jechało (śmiech). Wówczas wybraliśmy się tam w 16 osób, a cała wyprawa trwała pięćdziesiąt dni. 

 

Czy jest Pan w stanie wymienić wszystkie kraje, w których Pan już był?

 

- Ostatnio zaliczyłem siedemnastą wyprawę. Ciężko będzie mi jednak wymienić wszystkie kraje, w których byłem i przez które przejeżdżałem.  (po dłuższej chwili zastanowienia) Byłem w 28 państwach.

 

Od czego zaczęła się ta pasja?

 

- Lubię jeździć rowerem (śmiech). Gdy byłem dzieckiem, to zapisałem się do sekcji kolarskiej. W szóstej klasie podstawówki kupiłem sobie rower - kolarkę... i się zaczęło. W wieku osiemnastu lat pojechałem na objazd Polski.  Jak byłem seminarium, to jeździłem z księdzem Krzysztofem Kowalem, który nauczył mnie, jak poruszać się w dużych grupach. Teraz ksiądz Krzysztof jest dyrektorem Caritasu w Gruzji.  Chciałem kontynuować tę tradycję i co roku jeżdżę w różne miejsca.

 

Jeżdżenie rowerem po całym świecie to na pewno świetna przygoda, ale też spore ryzyko. Czy zdarzyły się sytuacje, które zapadły Panu najbardziej w pamięć?

 

- Powiem szczerze, że ryzyko jest nieporównywalne do tego, co się zobaczy i przeżyje. To wspaniała przygoda. Na siedemnaście wypraw, tylko raz mnie okradli, to było w Rzymie. Raz musiałem się bić - w Chorwacji. Wypadków i kraks było dużo. W tym roku, rowerzysta zeskoczył z roweru, a samochód wraz z rowerem wylądował na drzewie. Było w tym tyle szczęścia i opieki bożej, że nikomu nic się nie stało.  Najbardziej lubię jeździć na południe i na wschód, tam jest najciekawiej. Ostatnio na rowerach przemierzyliśmy Gruzję i Ukrainę.

 

Niedługo skończą się wakacje. Kiedy wyrusza Pan na kolejną wycieczkę rowerową?

 

- W następne lato, w następne wakacje, jak dożyję oczywiście. Na razie debatujemy nad miejscem. Gdy kończymy jedną wyprawę, to planujemy od razu drugą. Myślimy nad Anglią, jednak to jest chłodny klimat, a ja wolę cieplejsze miejsca. Do wyboru jest jeszcze wyjazd do Albanii, ale wszystko w swoim czasie.

 

Czy na takie przedsięwzięcie może zapisać się absolutnie każdy?

 

- Oczywiście. Nie biorę jednak na swoje wyprawy dzieci poniżej 15-16 lat. W tamtym roku zrobiliśmy 2640 kilometrów. Musi to być człowiek, który odpowiednio przygotuje się do takiego przedsięwzięcia. Dziennie jeździliśmy 200 kilometrów. Naszym rekordowym wyczynem jest 440 kilometrów, gdy zamiast snu... jechaliśmy dalej.

Poprzedni artykuł